Kryzys za kryzysem - tak wypada scharakteryzować ostatni czas rządów obecnej koalicji. Co pana zdaniem, jest zasadniczą przyczyną tych nieustających burz?
Koalicja niepotrzebnie przyzwyczaiła się do odkładania decyzji w trudnych sprawach. Mamy więc kryzys, po nim przychodzi porozumienie, pojawia się ulga, że ono jest, a potem okazuje się, że jest to porozumienie w gruncie rzeczy pozorne. Dzieje się tak dlatego, że wcześniej nie było wystarczająco twardych negocjacji kierownictwa koalicji, a następnie rozmów z klubami parlamentarnymi. Nie było więc tak naprawdę politycznych decyzji. Jest w tym sposobie funkcjonowania coś z zaklinania rzeczywistości, której jednak - gdy dochodzi do finiszu prac parlamentarnych, jak to miało miejsce z podatkami - oszukać się nie da. Zwłaszcza że jest to rzeczywistość mocno skomplikowana, zważywszy na wielobarwność AWS, a także istniejące różnice w Unii Wolności. Sytuacja pogarsza się w miarę upływu czasu, gdyż tych pozornych porozumień było już tyle, że koalicyjny partner zawsze może przypomnieć - oto znów nie dotrzymano umowy. Moim zdaniem trzeba więcej czasu poświęcić na bardzo nawet ostre wewnętrzne dyskusje i na przekonanie wszystkich członów koalicji do proponowanych rozwiązań, a zdecydowanie mniej na publiczne demonstrowanie różnic i niezadowolenia z partnera.
Siła sprawcza aneksów do umowy koalicyjnej podpisywanych przez trzy osoby: Jerzego Buzka, Mariana Krzaklewskiego i Leszka Balcerowicza jest więc niewielka?
Aneksy powinny być końcem dyskusji, a nie jej początkiem, jak to się działo dotychczas. Z punktu widzenia interesu politycznego koalicji efekt tak podpisywanych porozumień jest znikomy, a nawet obraca się przeciwko niej.
Gdzie jest dziś polityczny ośrodek rządzenia państwem?