Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Pies na hamburgery

Odwiedzanie po przerwie dawno znajomych  miejsc można porównać do grania zapomnianych utworów na pianinie. Po paru taktach przypomina się reszta. Nie gram wprawdzie sam na pianinie i ryzykuję to porównanie świadom, że jest troszkę napuszone, ale nie znajduję lepszego sposobu, by wyrazić to dziwne uczucie powrotu do dobrze znajomego świata po rocznej przerwie.

W ciągu tygodnia objechałem pospiesznie dookoła Stany Zjednoczone, wschodnie i zachodnie wybrzeże, od Nowego Jorku po Los Angeles i od Houston nad Zatoką Meksykańską po Seattle tuż poniżej Kanady.

Skupiłem się chwilę na głównym mieście stanu Washington, w którym króluje od dawna Boeing, a od niedawna Microsoft. Zmieniło się ono o wiele bardziej niż Los Angeles czy Nowy Jork.

Porównując różne powroty do grania znajomych utworów miałem na myśli odkrywanie nowego w czymś trochę zapomnianym. Byłem w Stanach kilkadziesiąt razy, a teraz świeżym okiem spostrzegłem uderzającą różnicę, która wcześniej uszła mej uwadze albo też o niej zapomniałem. Ta różnica między nami Europejczykami a mieszkańcami Nowego Świata polega na stosunku do czynności, którą można śmiało porównywać, bo dotyczy ona wszystkich ludzi. Czynnością tą jest jedzenie.

Tradycja wielu cywilizacji, w tym również europejskiej, czyni z jedzenia pewien rytuał, który się celebruje uświęcając w ten sposób dość banalną biologiczną czynność odżywiania. Wspólne zasiadanie do stołu po koniecznym umyciu rąk, rozdział jadła wedle hierarchii zasiadających do posiłku, wszystko to w każdej rozwiniętej kulturze w jakiś sposób wiąże się z sacrum i nie na darmo wszelkie nieposzanowanie formy tępi się u dzieci stosując porównania do świata zwierzęcego.

Polityka 47.1999 (2220) z dnia 20.11.1999; Zanussi; s. 105
Reklama