Rudolf Schuster: inżynier-poliglota. 65-letni prezydent Słowacji zaczynał pracę jako inżynier budowlany. Sukces odniósł jako burmistrz Koszyc. Był członkiem KC Komunistycznej Partii Słowacji, ambasadorem w Kanadzie. Zna pięć języków, w tym niemiecki (jeszcze z rodzinnego domu ze Spiszu) oraz węgierski. Po polsku nie mówi, ale czyta i rozumie. Pisał książki (w tym kryminały) i słuchowiska radiowe. Nagrał płytę, której nie kupi się w księgarniach, ale wstydu - gdy posłuchać tych biesiadno-domowych piosenek - nie przynosi.
Gdy spacerujemy po pięknych Koszycach, ludzie proszą go o autografy. Przypomina to w pierwszej chwili "gospodarską wizytę" Edwarda Gierka, z tym że większość jest z nim od dawna po imieniu. Jest bowiem stąd, odrestaurował to miasto, jako inżynier sam kazał przebudować i wznosić konstrukcje na własne ryzyko. Przyjeżdża do domu na weekendy, bo zwłaszcza w lecie na poddaszu bratysławskiej kancelarii prezydenta trudno z gorąca wytrzymać. Sam o nową siedzibę nie upomina się ("są pilniejsze sprawy dla państwa"), a parlament jakoś nie dostrzegł problemu.
Panie prezydencie, gdzie pan był w 1993 r., gdy Słowacja brała rozwód z Czechami?
Pracowałem jako referent w MSZ, zajmując się problematyką niemiecką. O rozdzieleniu zaczęto jednak mówić na Słowacji już wcześniej, w 1990 r., gdy dobiegł kres Socjalistycznej Republiki Czechosłowackiej. Pamiętam - byłem wtedy przewodniczącym słowackiego parlamentu - jak w marcu prezydent Havel zgromadził nas razem z posłami czeskimi i federalnymi w pewnym zamku. Zapowiedział, że wypuści nas dopiero wtedy, gdy wymyślimy dla państwa nową nazwę. Stanęło na Czeskiej i Słowackiej Federacyjnej Republice. Dla nas, Słowaków, to i tak było mało. Pragnęliśmy podkreślenia naszej samodzielności choćby w sferze symboli - odrębnej konstytucji, flagi, godła, hymnu. Mówiło się o "czeskich Tatrach", "czeskiej koronie" zapominając, że istnieją też Słowacy. Nas to bolało, drażniło, zwłaszcza że nasiliły się zarzuty, ileż to Czesi muszą dokładać finansowo do Słowacji. W 1990 r. w porozumieniu z parlamentem czeskim, a wbrew woli federalnego, uchwaliliśmy przynajmniej symbole słowackiej państwowości. Do rozwodu było jednak wtedy daleko.
A gdy definitywnie nastąpił, co pan czuł: dumę, ulgę, żal?
Słowacja i Czechy przypominały wtedy umęczone małżeństwo, wypominające sobie każdy grosz. Żałowałem więc tylko, że nie odbyło się referendum w tej sprawie. Zresztą nie jestem do końca pewny, czy większość chciałaby podziału federacji. Gdyby sprawy potraktować mniej emocjonalnie, perspektywicznie, przeprowadzić analizy ekonomiczne i społeczne, może np. forma konfederacji, bez definitywnego rozdziału Czech i Słowacji wyszłaby na lepsze obu stronom. Tymczasem decyzje o rozdziale państwa podjęło, bez opinii narodów, praktycznie dwóch premierów: Vladimir Mecziar i Vaclav Klaus.