Archiwum Polityki

Trudno być prymasem Glempem

Część osób, które zgodziły się porozmawiać o prymasie, była przekonana, że tematem rozmowy będzie prymas Wyszyński, a kiedy dowiadywały się, że chodzi o kardynała Glempa, okazywały lekkie zdziwienie, bo przecież Prymas Tysiąclecia to temat wielki, szeroko znany, temat, który można rozwijać godzinami, zaś prymas Glemp to temat niełatwy, słabiej rozpoznany i trochę jednak ryzykowny.

Jak przyznaje prof. Wiesław Chrzanowski: - O prymasie Glempie trudniej mówić. Ale prymasem Glempem także trudniej być.

- Żeby maszerować z nami, musiały się nam podporządkować. Nauczyliśmy je polskiego, żeby mogły wykonywać polskie komendy. Często śpiewaliśmy razem "Jeszcze Polska nie zginęła" - wspomina Jan.

Religijną gorliwość wpoił Józefowi ojciec - cichy, pracowity pracownik kopalni soli w Inowrocławiu. Na ścianach pokoju, w którym pracował, narysował ołówkiem Drogę Krzyżową w postaci malutkich, ledwo widocznych krzyżyków. Odprawiał ją w samotności podczas wielogodzinnych nocnych dyżurów. - Ta jego religijność, intymna i nie na pokaz, robiła na nas wielkie wrażenie - mówi Jan.

Zmarnowany dyplom

Józef często przewodził domowej modlitwie rodzinnej. Jednak myśl o wstąpieniu do seminarium pojawiła się u niego dość niespodziewanie. Gimnazjum ukończył z dyplomem przodownika, mógł wybrać bez egzaminu studia na dowolnej uczelni. Jak twierdzi brat, chciał być humanistą, wyrwać się w świat, rozważał nawet wyjazd na studia do Moskwy. - Argumentował, że w ten sposób odciąży rodzinę, a nawet coś tam zaoszczędzi i przyśle do domu.

Do Moskwy nie pojechał, nie zaczął także studiów na polonistyce w Toruniu, chociaż zdążył złożyć tam swoje dokumenty. Wybrał seminarium w Gnieźnie i w ten sposób zamiast pomóc rodzinie, nieoczekiwanie wpędził ją w dodatkowe koszty związane z kupnem sutanny, pościeli i innych niezbędnych kandydatowi na duchownego rzeczy. Dyrektor gimnazjum miał nieprzyjemności, gdy okazało się, że wydany przez niego dyplom przodownika zmarnował się.

Od chwili wyjazdu do Gniezna kontakty Józefa z najbliższymi osłabły, a on sam nigdy już nie wrócił na dłużej do rodzinnego Rycerzewa. Brat Jan miał okazję widzieć się z nim dłużej tylko podczas kilkutygodniowego pobytu w Rzymie.

Polityka 51.1999 (2224) z dnia 18.12.1999; Kraj; s. 31
Reklama