Archiwum Polityki

Stara śpiewka

Kiedy po raz ostatni rozmawiałem z moim przyjacielem Jarosławem Iwaszkiewiczem, on ze swojej góry wysokiej przypomniał mi, że jeżeli pisarz chce utrwalić się w pamięci swego społeczeństwa, to musi pisać nie tylko dobrze, ale długo. Los załatwił tę sprawę, jak sam chciał: kiedy wychodziłem z otwierającego sezon 1999-2000 koncertu, zawiał jeden złośliwy wiatr i zamiast znaleźć się w długim szeregu pisarzy, znalazłem się w szpitalu, gdzie okazało się, że mam ostre zapalenie obu płuc. Podczas kiedy największa sensacja sezonu - Krystian Zimerman grał w Filharmonii, ja leżałem w szpitalu przy ulicy Emilii Plater. Jakkolwiek badano mnie i leczono najtroskliwiej, rozwinęło się we mnie ciężkie zapalenie płuc. Wysłano mnie po blisko miesiącu do domu jako człowieka nadal chorego i w dodatku bardzo starego, któremu zostało już tylko to, co zostaje starym ludziom - to znaczy wspomnienia.

Pierwsze co zrobiłem, to przypomniałem sobie, że moim najbliższym przyjacielem był wybitny pisarz i jednocześnie krytyk muzyczny Kisiel - Stefan Kisielewski nie żyjący już od lat. Przywołałem jego dzieci: syna Jerzego Kisielewskiego i jego synową Marytę, żeby zajęli się współczesnością - tym, o czym mógłbym jeszcze pisać, ale nie mogę. Ja zaś cofnę się do najdalszej pamięci, do tego, co mnie łączy z Chopinem i jego wykonawcami.

Pierwszym, którego pamiętam, był Aleksander Michałowski. Otóż Michałowski mieszkał przy ulicy Dowcip, a przy tej ulicy mieściła się wówczas najmodniejsza w Warszawie freblówka - to znaczy szkoła dla dzieci od pięciu do dziesięciu lat. W tej freblówce byłem również i ja. Myśmy rano czasami obserwowali, jak mieszkający naprzeciwko wielki pianista wstaje prosto z łóżka w długiej nocnej koszuli i podbiega do fortepianu.

Polityka 51.1999 (2224) z dnia 18.12.1999; Kultura; s. 52
Reklama