Archiwum Polityki

Spektakl Agassiego

Mijający 1999 r. w profesjonalnym tenisie to nieustający spektakl Agassiego. W sporcie, biznesie i świecie mediów. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie Andre Agassi jest pierwszym showmanem kortów. Na dokładkę pod koniec sezonu doszedł jego głośny romans ze Steffi Graf.

Wartość sportowa i wyniki to jedna, a widowiskowość, atrakcyjność reklamowa, słowem: wycena marketingowa zawodnika, to druga sprawa. Gdy w 1993 r. organizatorzy turniejów postanowili uhonorować ekstrapremią w wysokości, bagatelka, 6 mln dolarów ośmiu pierwszych w całorocznym cyklu turniejowym, zastrzegli: niezależnie od miejsca w rozdziale premii partycypować będzie Agassi. Już wtedy promotorzy przyznali mu oddzielny status, respektując nie tylko wysoką klasę sportową, ale i przyciągającą widzów - i co jeszcze ważniejsze: sponsorów! - atrakcyjność.

Milioner

Oficjalnie Agassi wygrał dotąd 19 319 161 dolarów nagród turniejowych. Jego majątek szacowany jest natomiast na 400 mln dolarów. Zawsze potrafił zwiększyć swoją wartość sportową opakowaniem, używając formuły handlowej. Stumilionowy kontrakt reklamowy zawarty w 1995 r. z firmą Nike na 10 lat jest szczytowym w tym względzie osiągnięciem: 10 mln dolarów rocznie. W rankingu najlepiej zarabiających sportowców, ułożonym przez magazyn "Forbes", zajął Agassi w 1998 r. jedenaste miejsce, najwyższe z tenisistów, choć nie wypalił mu kontrakt z Pepsi-Colą i musiał zadowolić się umowami z Nike, Canonem i Headem.

Wspomniane opakowanie to m.in. ekstrawagancki sposób ubierania się. Agassi jako pierwszy wyszedł na kort w dżinsowych spodenkach, jego pstrokaty strój zrywał z klasyczną formułą białego sportu, jak nazywano tenis. Do tego - w pierwszych latach - długie, bardzo długie włosy, upodobniające A. A. do gwiazdorów sceny rockowej. Potem grał w czapeczce, której nie zdejmował, aż złośliwcy zaczęli pokpiwać, że pewnie gwałtownie łysieje. Koński ogon wystający spod czapeczki, kilkudniowy zarost, koszulka niechlujnie wyłożona na spodenki, takie jakieś ogólne rozchełstanie. Podobało się to jednak publiczności, ze szczególnym uwzględnieniem nastolatek, piszczących tak samo histerycznie, jak w swoim czasie ich mamy na widok Björna Borga.

Polityka 52.1999 (2225) z dnia 25.12.1999; Społeczeństwo; s. 92
Reklama