Mało która rodzina narodów europejskich była tak skłócona jak bracia Słowianie. Próg XX wieku Słowiańszczyzna przekraczała podzielona między ówczesne wielkie mocarstwa. W 1910 r., zgodnie z ówczesnymi oficjalnymi spisami ludności, żyło w Europie ok. 156 mln Słowian – najwięcej Rosjan, Ukraińców i Polaków. Tak jak dziś tylko jedno mogło łączyć Słowian – wspólnota języka, bo już nie religia (rozpadliśmy się dawno temu na dwa wielkie odłamy – prawosławny i katolicki), a na pewno nie polityka ani geografia – są Słowianie wschodni, zachodni i południowi.
W romańskiej Europie, gdzie zrodzi się po drugiej wielkiej wojnie Wspólnota Europejska, Słowiańszczyzna nie wywoływała dreszczu zachwytu. Słowianin w językach Europy Zachodniej kojarzył się od średniowiecza z niewolnikiem, bo łacińska nazwa Sclavus, z której poszły inne, oznaczała jedno i drugie. Dlaczego tak? Bo to porywani i kupowani Słowianie zasilali europejski handel niewolnikami, którym kręcili m.in. obrotni Arabowie.
Stąd do dziś tylko jedna litera różni w angielskim Słowianina (Slav) od niewolnika (slave). Jeden powód więcej, by w europejskiej debacie nie wspominać o Słowianach maszerujących ku łukowi triumfalnemu w Brukseli. A nuż ktoś by pomyślał, że znów chodzi o handel niewolnikami? To przemilczanie Słowian i Europy Wschodniej ma długą tradycję na Zachodzie. Pamiętał on – i to też nie zawsze – o Rosji, ale przestrzeń między nią a zachodnią częścią kontynentu traktował jak jakąś czarną dziurę. Wielcy zachodni historycy pisali opasłe dzieła, w których, jeśli w ogóle wspominali o wschodzie, to trochę tak jak o ludach ezgotycznych – nienależących w większości do kultury i cywilizacji zachodniej.
Norman Davies podaje w „Europie” przykład angielskiego historyka polityki Johna Plamenatza, u którego rozważania na temat Słowian dotyczą tylko Czechów, Słowaków, Słoweńców, Serbów i Chorwatów – i tak komentuje: „Nie ma ani jednego słowa o żadnym z trzech największych narodów słowiańskich – Rosjanach, Ukraińcach i Polakach.