Jeszcze niedawno zdawało się, że obecny prezydent USA podzieli los swego ojca, który po triumfie nad Zatoką Perską przegrał wybory wskutek problemów z gospodarką. Poparcie dla Busha juniora spadało w wyniku ekonomicznej stagnacji i kłopotów w Iraku. Upór prezydenta w forsowaniu konserwatywnego programu polaryzuje kraj i zraża umiarkowanych wyborców. Ale koło fortuny znowu jednak obróciło się na jego korzyść – gospodarka przyspieszyła, a w Iraku żołnierze schwytali Saddama Husajna. Dziś wygląda na to, że walkę o ponowny wybór Bush wygra. Tym bardziej że demokraci przeżywają głęboki kryzys i ponoszą klęskę za klęską.
Jedna z ostatnich porażek to uchwalenie przez Kongres, głosami republikańskiej większości, ustawy o reformie federalnych ubezpieczeń dla emerytów (Medicare), dającej im – niepełne wprawdzie – pokrycie kosztów leków na receptę. Demokraci, mający dotąd monopol na obronę staruszków, chcieli zablokować ustawę uznaną za zgniły kompromis z wielkim biznesem, ale republikanie zręcznie przeciągnęli na swoją stronę część demokratów umiarkowanych i przy ich pomocy uchwalili reformę. Będzie ona tytułem do chwały Busha w jego kampanii wyborczej.
Batalia o Medicare wykazała brak dyscypliny i przywództwa w Partii Demokratycznej, rozdartej podziałami i kłótniami. Spory między centrystami nawiązującymi do prezydentury Clintona a lewicą domagającą się powrotu do tradycji Wielkiego Społeczeństwa – jak za prezydentury Kennedy’ego i Johnsona paraliżują stronnictwo, uniemożliwiając sformułowanie programu i strategii pokonania Busha. Demokratyczny senator Zel Miller z Georgii zadeklarował pełne poparcie dla prezydenta i potępił swoją partię za „oddanie się w niewolę specjalnych interesów” (czytaj: liberałów, gejów, feministek i mniejszości rasowych) z obu wybrzeży, obcych konserwatywnej Ameryce południa i środkowego zachodu.