Rząd i organizacje społeczne wydają miliony, aby przekonać, że używki to zło. Z definicji w Słowniku Języka Polskiego dowiadujemy się, że używka to produkt spożywczy pozbawiony wartości odżywczej, pobudzający system nerwowy, w większej ilości działający szkodliwie. Alkohol może powodować marskość wątroby, palenie – raka, a środki anaboliczne – bezpłodność. Co mogą nam zrobić napoje energetyzujące, jeszcze do końca nie wiadomo, ale można przypuszczać, że coś złego. Wszystkie te informacje puszczane są raczej mimo uszu: – Alarmistyczne ostrzeżenia nie przekonują, bo negatywne skutki są albo odroczone w czasie, albo niepewne – tłumaczy Janusz Sierosławski z Instytutu Psychiatrii i Neurologii. – W bliżej nieokreślonej przyszłości możemy ciężko zachorować albo trafić za kratki za posiadanie narkotyków, ale uważamy to za mało prawdopodobne. Przyjemność natomiast odczuwamy na pewno – i to od razu.
Poza tym istnieją przecież budujące przykłady, jak choćby Keith Richards z zespołu The Rolling Stones, uchodzący za żywą reklamę alkoholu, papierosów i narkotyków, których jest legendarnym amatorem od wczesnej młodości. I co? Mimo sześćdziesiątki na karku, wciąż potrafi wystąpić na kilkugodzinnym koncercie, czego nie wytrzymałoby wielu jego przykładnie i zdrowo żyjących rówieśników.
10 lat temu jako naród osiągnęliśmy sukces – zeszliśmy do 6,5 l czystego spirytusu na głowę. I choć przez kolejne lata wskaźnik spożycia ani drgnął, można się było pocieszać, że staliśmy się bardziej wysublimowani, bo częściej zamiast wódki wybieramy piwo. W ubiegłym roku spożycie wyrobów spirytusowych wzrosło o 25 proc. Zapewne miało w tym swój udział obniżenie akcyzy na alkohole wysokoprocentowe oraz związane z tym przesunięcie zakupów z nieobjętego statystyką czarnego rynku na oficjalny.