Amerykanie cierpią na „kompleks sputnika”. Wierzą w wolny rynek tak długo, jak długo zapewnia im technologiczną i militarną przewagę nad resztą świata. Gdy jednak prawdziwy lub potencjalny przeciwnik zademonstruje wyższość choć w jednym ze strategicznych obszarów, szybko zapominają o lekcji Adama Smitha i uruchamiają państwowe środki, by nadrobić dystans.
Wiosną 2002 r. Japończycy pokazali Earth System Simulator, najszybszy komputer na świecie. Zbudowana przez koncern NEC maszyna przeznaczona jest m.in. do symulacji procesów klimatycznych. Liczy z szybkością 34 teraflopów, czyli 34 bilionów operacji na sekundę, pięciokrotnie szybciej niż w tamtym czasie najszybszy amerykański superkomputer. Ponadto w przeliczeniu na efektywną pracę japońskie cacko było w stanie wykonać pracę 20 najpotężniejszych amerykańskich systemów razem wziętych. Trudno więc się dziwić, że Amerykanie poczuli się podobnie jak w 1957 r. po wystrzeleniu przez Związek Radziecki sputnika.
Japończycy wyprzedzili co prawda Amerykanów w wielu dziedzinach, robią lepsze samochody, lepszą elektronikę użytkową, a sushi smakuje lepiej niż hamburgery. Ale komputery to co innego. – Temat superkomputerów pojawia się zawsze w kontekście bezpieczeństwa narodowego – tłumaczy James Rottsolk, prezes Cray Inc., firmy kontynuującej tradycję zapoczątkowaną w 1972 r. przez Seymoura Craya, twórcę pierwszego superkomputera. – Bo bezpieczeństwo narodowe zależy od konkurencyjności gospodarki, od zdolności dokładnego prognozowania pogody, od możliwości łamania szyfrów przez wywiad, od umiejętności projektowania nowych leków, materiałów, nowych samolotów, czołgów i rakiet.
Każdy z tych problemów oznacza, że mocy komputerowej nigdy dość.
Producentom samolotów dotychczas starczało jej na to, żeby samolot projektować po kawałku.