Archiwum Polityki

Kadrowiec Belka

Premier ma ciężko, bo w Polsce każdy fachowiec musi być „nasz” albo „ich”

Propozycja premiera Marka Belki, by Andrzej Ananicz został szefem Agencji Wywiadu, wywołała stan podwyższonej politycznej histerii. Kandydatura, która miała raczej łączyć niż dzielić, przełamywać schemat, że stanowiska należą się przede wszystkim „naszym”, owszem połączyła, ale, paradoksalnie, w sprzeciwie. Dla znacznej części SLD kandydat jest nie do przyjęcia, gdyż jest z prawicy i to podobno tej ostrej (dowodów na krwiożerczość Ananicza wobec lewicy jednak nie dostarczono). Dla części mniej oburzonej samą osobą, nie do przyjęcia okazał się tryb konsultacji, gdyż konsultowano z szefem SLD i członkami sejmowej komisji do spraw służb specjalnych, ale nie z całym klubem, który walczy przecież o podmiotowość. Dla Prawa i Sprawiedliwości Ananicz jest od Lecha Wałęsy i na dodatek od Mieczysława Wachowskiego; dla innych jest od prezydenta Kwaśniewskiego; dla Platformy nie jest aż taki zły, ale przecież nie wiadomo, czy się zna na wywiadzie tak dobrze jak na przykład jej poseł Konstanty Miodowicz.

W sumie więc bardzo interesująca kandydatura (chyba należy wierzyć Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, ministrowi spraw zagranicznych, i Zbigniewowi Siemiątkowskiemu, b. szefowi wywiadu, że raporty z Turcji, gdzie Ananicz jest ambasadorem, są wysokiej próby, co jego kwalifikacjom wystawia dobre świadectwo) zaczęła być topiona w politycznej bijatyce, a nawet pomówieniach. Od razu też przedstawiciele PiS oświadczyli, że po wyborach Ananicz stanowisko straci. Jeżeli więc premier Belka chciał zapewnić jakąś ciągłość pracy wywiadu, sięgając po człowieka wywodzącego się z dawnego obozu solidarnościowego, a który z polityki przeszedł już w szeregi szeroko rozumianej służby cywilnej, to poniósł porażkę.

Okazuje się, że w Polsce każdy fachowiec musi mieć swoją partyjną barwę, musi być albo „nasz”, albo „ich”.

Polityka 31.2004 (2463) z dnia 31.07.2004; Komentarze; s. 17
Reklama