Adam Krzemiński: – 1 sierpnia będzie pan w Polsce w związku z rocznicą Powstania Warszawskiego. Czy w pańskim odczuciu to zaproszenie stanowi jakąś cezurę czy tylko przejaw normalności?
Gerhard Schröder:– To jest cezura. Jestem bardzo poruszony zaproszeniem do Warszawy. Czytałem książki Normana Daviesa, jego dzieje Polski i historię Wrocławia. Wiem, jak wielkie znaczenie Polacy przywiązują do Powstania Warszawskiego. W jednej z waszych ankiet znalazło się ono na ósmym miejscu listy najważniejszych wydarzeń w całej polskiej historii. Oczywiście trzeba pamiętać, że w roku 1994 prezydent Niemiec Roman Herzog wygłosił w Warszawie godną mowę, która – przy wszystkich krytycznych wypowiedziach polskiej prasy w innych sprawach – słusznie jest dziś przytaczana.
Niedawno przemawiał pan w miejscu, w którym rozstrzelany został pułkownik Stauffenberg. Ale, moim zdaniem, tożsamość polityczną młodej generacji Niemców ukształtowała nie tyle pamięć zamachu na Hitlera, ile uklęknięcie Willy'ego Brandta przed pomnikiem w Warszawie.
Z całą pewnością ten historyczny gest przed pomnikiem Bohaterów Getta ukształtował zwłaszcza młodych socjaldemokratów, ponieważ wyraziła się w nim moralna odpowiedzialność za niemiecką przeszłość. I jeśli Powstanie Warszawskie zajmowało w niemieckiej świadomości niewiele miejsca, to być może również dlatego, że poszczególne wydarzenia wojny przesłonił ten symboliczny akt, który wyrażał skruchę rządu niemieckiego z powodu nazistowskich zbrodni.
Czy to wypieranie Powstania Warszawskiego z pamięci nie wiązało się z ogólnym pomijaniem „polskiego aspektu” II wojny światowej w niemieckiej świadomości?
To prawda. Główną przyczynę pomijania tego – jak pan mówi – „polskiego aspektu” widziałbym w zimnej wojnie, kiedy wszystko sprowadzano do konfrontacji Zachodu z blokiem wschodnim, to znaczy ZSRR.