Archiwum Polityki

Bardzo bliska zagranica

Nasze poparcie dla przystąpienia Ukrainy do Unii jest teraz jeszcze bardziej potrzebne

8 lipca w Hadze odbył się szczyt UE – Ukraina z udziałem prezydenta Leonida Kuczmy. Ósmy w historii, ale szczególny, bo pierwszy po rozszerzeniu Unii i ostatni z udziałem obecnych szefa Komisji Romano Prodiego i prezydenta Ukrainy – obaj kończą kadencje. Na własne oczy widziałem miny obu polityków na spotkaniu z prasą zamykającym szczyt haski. Były nietęgie. Nie doszło do podpisania porozumienia o „nowej polityce sąsiedztwa”. To poważny cios dla Unii.

Już po 1 maja – dniu rozszerzenia UE na 10 nowych państw członkowskich – pojawiły się także w polskiej prasie głosy zniechęcające do kontynuacji naszej dotychczasowej polityki państwowej, solidarnej z europejskimi aspiracjami niepodległej Ukrainy. Adwokaci tej zasadniczej zmiany zdają się odsyłać testament polityczny Jerzego Giedroycia – redaktora paryskiej „Kultury” przez wiele lat pracującego na rzecz pojednania i współpracy Polaków z naszymi sąsiadami za wschodnią granicą – na śmietnik historii. Jeśli już mamy czegoś pilnować w zjednoczonej Europie – taki zdaje się dominować pogląd – to przede wszystkim własnych interesów, a te są nie do pogodzenia z apetytami i kłopotami Ukrainy. Kto tak myśli, nie może brać serio idei integracji europejskiej, a nasze członkostwo w Unii sprowadza do pragmatyzmu polityczno-ekonomicznego. Zgoda, że integracja przeżywa właśnie lata chude, ale to jeszcze nie powód, by rejterować do obozu eurosceptycznego, nawet w jego łagodnym wydaniu. Ten łagodny eurosceptycyzm polega na zamrożeniu planów dalszej i głębszej integracji, ratowaniu status quo i koncentrowaniu się na politykach narodowych, słowem na wyprawieniu cichego pogrzebu „marzeniu europejskiemu” jako idei nie tylko niemożliwej, ale i niepożądanej.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Komentarze; s. 18
Reklama