Archiwum Polityki

Kto pokryje ogiera?

Większość stadnin w kraju już się sprywatyzowała. Teraz prywatni właściciele koni walczą o to, aby na państwowym garnuszku pozostały ogiery.

Ogiery harują jak woły, wyjeżdżają nawet na saksy, a dorobiły się jedynie opinii, że same nie potrafią się utrzymać. A przecież to one nakręcają cały koński biznes.

Polska pokryta jest siatką punktów kopulacyjnych w taki sposób, aby chłop z klaczą nie miał dalej niż 10–15 km. Nieśmiałe próby wydłużenia tej odległości nieodmiennie kończą się powołaniem komitetu obrony ogierów. Choć prawdę mówiąc nie do końca wiadomo, kto z ogierami chce walczyć, bo nawet Zdzisław Siewierski, prezes Agencji Nieruchomości Rolnych, która finansuje stada (patrz ramka), uważa, że są potrzebne, chociaż może niekoniecznie aż tyle. Zaistniała jednak obawa, że może wtrącić się Bruksela i zapyta – co to? Stadniny są spółkami prawa handlowego. Finansowanie ich cichcem od pierwszego maja stało się niemożliwe.

Jest jeszcze trzecie wyjście – podpowiada Andrzej Woda, prezes Polskiego Związku Hodowców Koni (16 tys. członków). Podłożyć ogiery ministrowi rolnictwa, żeby utworzył zakłady budżetowe i zaczął konie utrzymywać jawnie. Wyjście czwarte, czyli prywatyzacja ogierów, zdaniem hodowców nie wchodzi w rachubę.

Prezes Woda ostrzega

Biznes prezesa Andrzeja Wody pod Nowym Sączem obsługuje trzydzieści klaczy i tylko jeden ogier. Przyjeżdżają do niego chętni na jazdy konne. Woda za 20 zł na godzinę daje konia z rzędem i instruktora. Swój trzeba mieć tylko toczek, buty i bryczesy. Interes kręci się latem i zimą, bo obiekt Wody ma już krytą ujeżdżalnię. Konie są rasy małopolskiej, wyhodowane w biedzie galicyjskiej, więc mało jedzą i nie są głodne. Jest to jedno z kryteriów ich szlachetności, które oficjalnie nazywa się stopniem wykorzystania owsa. Są doskonałe zarówno do rekreacji, jak i skoków, a do niedawna używano ich także do prac polowych.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Gospodarka; s. 35
Reklama