Idziemy! Idziemy! Idziemy! – skandowała z okazji wejścia do Europy gromada podpitych chłopaków. Kulminacja wchodzenia nastąpiła w wigilię 1 maja na śródmiejskich ulicach Wilna. Podniecony tłum nawet nie obrażał się na organizacyjne nonsensy, jak chociażby to, że stoiska kuchni narodowych Unii Europejskiej, ustawione w alei Giedymina, różniły się właściwie tylko flagami. Ich narodowy charakter był fikcją: w niemieckim nie było pieczonych kiełbasek, w brytyjskim prócz piwa litewskiego w ogóle nic nie było, tylko w hiszpańskim serwowano wyglądającą w miarę przekonywająco paellę. Tłum nie poczuł się dotknięty, że na koncercie zorganizowanym przez byłą państwową, a dziś narodową TV, na historycznym placu Katedralnym, dominował styl świętowania rodem z czasów sowieckich: Karel Gott, Virgilijus Noreika (niezniszczalny tenor radzieckiej i niepodległej Litwy) oraz inni bardowie niezwyciężonego socjalizmu.
Na alternatywnym koncercie komercyjnych stacji telewizyjnych, na placu Europy w nowym wileńskim city, młody, rozgrzany tłum nie baczył na nic, świętował żwawo i upojnie w rytm przeboju „Trzy miliony”. Piosenka popgwiazdy Marijonasa Mikutavičiusa mówi o trzech milionach Litwinów podążających do celu, potykających się, padających, podnoszących się i znów stających do walki. Przy czym wcale nie chodzi o wolność. To hymn na cześć prawdziwej religii kraju – koszykówki. Stał się przebojem w 2003 r., kiedy litewska reprezentacja wygrała w Szwecji koszykarskie mistrzostwo Europy.
Europejskie fajerwerki starzy i młodzi witali z dziecięcym wręcz entuzjazmem. Była to taka noc, kiedy wszyscy stają się braćmi, a liczna w tym czasie na ulicach policja czuła się zbędna. Chyba po raz pierwszy kraj zapomniał, że 1 maja to dzień międzynarodowej solidarności proletariatu.