Archiwum Polityki

Popłoch czarowników

Jeśli istotnie wyrzucone na śmietnik przez Andrzeja S. zdjęcia pornograficzne są zbytecznymi mu już w dalszej pracy naukowej ikonograficznymi materiałami terapeutycznymi, to nie ulega wątpliwości, że po uniewinnieniu znanego psychologa pornografię zabraną z jego mieszkania trzeba będzie mu zwrócić. Okaże się bowiem i zostanie udowodnione, że nie jest to żadna pornografia, ale warsztat pracy. Przypadek Andrzeja S. być może jest ciekawy jako jakaś piekielna perypetia indywidualności. Ale przypadek Andrzeja S. jest bez wątpienia ciekawy, a jeszcze bardziej: doniosły w aspekcie społecznym, ponieważ daje ciemnemu nieodróżniającemu nauki od pornografii ludowi szansę spojrzenia na mroczne kuluary warsztatowe wszelkiej maści dzisiejszych czarowników (zwanych nowocześnie psychoterapeutami), na ich z nonszalancji zrodzone przeświadczenie, iż skoro trochę o ludziach wiedzą – prawie wszystko im z ludźmi wolno czynić, na kontrowersyjne, a może po prostu niedozwolone metody uzdrawiania, na hochsztaplerskie szamaństwo, na cynizm, na niemoralność, na pazerność. Oraz na matkę wszystkich ich nieprawości: monstrualną i praktycznie w tym środowisku bezwyjątkową Pychę.

Stąd panika w szeregach czarowników. Przecież powszechna panika w szeregach czarowników nie wybuchła ze szlachetnej rozpaczy, iż oto największy spośród nich czarownik okazał się zboczeńcem i siedzi. Po pierwsze może się okazać, iż się nie okazał i że wyjdzie, po drugie zaś nawet jakby się okazał i miał za to beknąć, dla wielu pomniejszych czarowników byłoby to po ludzku korzystne. W końcu Andrzej S. jako wybitny, jako najwybitniejszy polski czarownik zawyżał poziom, odbierał klientów, dużo zarabiał, występował w telewizji, był popularny – to są rzeczy dla kolegów niewybaczalne.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Pilch; s. 86
Reklama