Warszawska psychoterapeutka opowiada: – Ja już to czuję u siebie w gabinecie. Ludzie są przerażeni, pytają: winien, nie winien? Znam go 30 lat, ale mogę tylko powiedzieć: nie wiem. Najgorsze, że czuję nieufność pacjentów, nieme pytanie: co pani kryje w zanadrzu. Bo skoro ktoś znany z książek, prasy, telewizji okazał się pedofilem, to jak wierzyć innym.
Klęska, dramat, szok
Te słowa powracają we wszystkich rozmowach. Sprawa Andrzeja S. podważyła zaufanie do całego środowiska psychoterapeutów. W każdej profesji może się zdarzyć, że któryś z jej przedstawicieli okaże się przestępcą i nie przekreśla to całej grupy zawodowej. Ale ta sytuacja jest specyficzna. Andrzej S. to był top, elita zawodu. Uchodził za jednego z najbardziej kompetentnych i szanowanych specjalistów. Był autorem książek na temat rodziny i problemów wychowawczych z dziećmi. Pracował z nimi. Poza tym psychoterapeuta to zawód specyficzny. W końcu ktoś, kto majstruje ludziom w duszach, musi być wiarygodny. Dlatego fala obaw i wątpliwości jest wyjątkowo silna. Atmosferę podgrzewają dodatkowo bulwarówki wybijając na pierwszych stronach ogromne tytuły: „Tajemnica gabinetu pedofila. Dzieci zostawały z nim same”, tak jakby pozostawanie sam na sam z terapeutą nie było podstawą leczenia.
– Mniej obawiam się o środowiska wielkomiejskie. Nie sądzę, żeby ludzie przestali korzystać z pomocy psychoterapeutów. Może będą się nam uważniej przyglądać, ale dobremu terapeucie to nie przeszkadza – mówi Zofia Milska-Wrzosińska, szefowa Laboratorium Psychoedukacji. – Gorzej może być na prowincji, gdzie do wstydu przed pójściem do psychologa dojdzie lęk.
Tymczasem w powietrzu wisi kolejna afera.