Archiwum Polityki

Gorycz, niepokój, nadzieja

Irak: koniec okupacji, początek czego?

Coś dobrego musi się zdarzyć w Iraku. Okazję stwarza formalny koniec okupacji – przekazanie z dwudniowym przyspieszeniem władzy tymczasowemu rządowi premiera Ijada Alawiego. Wraz z powrotem ambasadora Paula Bremera za ocean odwraca się karta w historii Iraku po Saddamie.

Przez ponad rok nie udało się Amerykanom wygrać pokoju. Mimo wielu zmian na lepsze nie zdobyli oni zaufania Irakijczyków. Taka szansa staje teraz przed Alawim. Ma on trzy główne zadania: przeżyć – terrorysta Zarkawi odgraża się, że przyszykował już dla „Karzaja Iraku” truciznę i miecz – zaprowadzić w kraju porządek i dowędrować z ekipą do demokratycznych wyborów najpóźniej w styczniu 2005 r. Nie są to cele karkołomne, choć bardzo trudne. Przywrócenie suwerenności oznacza, że rząd iracki będzie miał kontrolę nad finansami, w tym dochodami z eksportu ropy naftowej, nad armią, policją i polityką zagraniczną. Ale bez pomocy zewnętrznej nie ujedzie. Świat powinien pomóc Alawiemu. George Bush wykonał czarną robotę: obalił tyrana – i chwała mu za to. Resztę jednak zawalił politycznie i propagandowo. Wprawdzie teraz próbuje to naprawić – o czym świadczą szczyt USA–UE w Irlandii i NATO w Stambule – ale lepiej będzie, jeśli do Białego Domu wprowadzi się nowy lokator. John Kerry miałby większą swobodę manewru. Wojsk z Iraku nie wycofa – a premier Alawi o to nie poprosi, choć takie prawo mu przysługuje, za to może układać na nowo stosunki z Europą i Narodami Zjednoczonymi. Już nie z musu jak Bush, ale ze szczerej politycznej woli wyjścia z irackiego impasu.

Europie też zręczniej będzie wyplątać się z absurdalnego zapętlenia na tle Iraku, jeśli prezydentem zostanie Kerry. Ameryce, Europie i ONZ po wygranej Kerry’ego łatwiej będzie skupić się na tym, co najważniejsze – konsolidacji nowego Iraku i uchronieniu go przed chaosem wojny domowej.

Polityka 27.2004 (2459) z dnia 03.07.2004; Komentarze; s. 18
Reklama