Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Dwie historie

Dwa miesiące temu, z okazji wejścia Rzeczypospolitej do Unii Europejskiej, usłyszałem paru historyków polskich tłumaczących, że to my właśnie, nad Wisłą, wynaleźliśmy równość, wolność i braterstwo, uchwaliliśmy pierwszą na starym kontynencie demokratyczną konstytucję, toteż to właściwie Europa może się od nas uczyć, a nie odwrotnie.

Historia magistra vitae – napisał Cyceron („O mówcy” 2, 9, 36). To miał na myśli, że nauka wyciągnięta z drzewiej popełnionych błędów może nas uchronić przed ich powtarzaniem. Postrzegał dzieje jako swoisty katalog bolesnych doświadczeń do uniknięcia i osiągnięć do poprawienia diametralnie inaczej niż Owidiusz w Metamorfozach „Aurea prima sata est aetas”).

My w Polsce najwyraźniej wolimy Owidiusza, a w karty przeszłości zaglądamy, by znaleźć w nich obojętne jak wątpliwy, ale tytuł do samochwalstwa. Nic dziwnego, że ulubionym naszym dziejopisem narodowym okazuje się ostatnio obsypywany nagrodami, tytułami i pieszczotami Norman Davies. Jest Anglikiem, więc kiedy schlebia naszym przodkom i nam pośrednio, a robi to systematycznie, opatrzone to zostaje rękojmią obiektywizmu. Cudzoziemiec przecież, patrzący z oddali! Nie ma takiego umacniającego sarmackie samozadowolenie stereotypu, którego by Davies swoją angielskością nie żyrował. Że zaś robi to z niekłamanym wdziękiem, podrzuciwszy to tu, to tam soczystą anegdotę (pod piórem rodaka mogłoby się to niekiedy wydawać tanie, ale przecież cudzoziemiec), Ministerstwo Spraw Zagranicznych nosiło się z zamiarem zobowiązania naszych placówek dyplomatycznych do popularyzowania dziejów ojczystych w Daviesowej wykładni. Nie przyszło nieborakom z MSZ do głowy, że egzotyczny jakiś Portugalczyk czy Hindus zdziwi się, że polski ambasador oferuje mu podręcznik losów swojego kraju w wersji obcokrajowca.

Polityka 27.2004 (2459) z dnia 03.07.2004; Stomma; s. 92
Reklama