Archiwum Polityki

Udało się prawie wszystko

Na rozmowy Okrągłego Stołu patrzyłem z nadzieją i wydaje mi się, że z perspektywy lat inaczej tego oceniać nie można. Choć Kościół i opozycja w pewnym stopniu tworzyły wtedy jedność, to jednak Kościół nie pchał się na przywódcę opozycji. Ale sytuacja trochę mu tę rolę narzuciła i być może błąd Kościoła polegał na tym, że od razu się od tej roli czysto politycznej wyraźnie nie zdystansował.

W pierwszych latach III RP Kościołowi zabrakło doświadczenia z demokracją. Jednak dzięki kilku wydarzeniom kierownictwo Kościoła dostrzegło, że III RP to nie jest ani PRL, ani Polska międzywojenna. Najbardziej pouczające były wyniki wyborów parlamentarnych w 1991 r. (Kościół mocno wspierał wtedy kandydatów Wyborczej Akcji Katolickiej – przypisek red.). Pokazały nam, że pchanie palców do polityki jest niebezpieczne, a ludzie nie mają zamiaru słuchać biskupów w tej dziedzinie.

Drugim momentem krytycznym i porażką okazała się prezydentura Lecha Wałęsy. On nie słuchał i nie potrzebował rad. Na dodatek otoczenie Wałęsy czasami budziło grozę. Natomiast wybory prezydenckie, w których Wałęsa zmierzył się z Aleksandrem Kwaśniewskim, wykazały, że Polska może istnieć bez Wałęsy.

Trzeci moment krytyczny to spór o konstytucję. Zasadniczy cel z punktu widzenia Kościoła, czyli zapewnienie mu odpowiedniego miejsca w nowym systemie, można było osiągnąć szybciej i przy mniejszych tarciach. Przecież podstawowa formuła – autonomia państwa i Kościoła – zapisana już była w konkordacie i można się było do niej od razu odwołać. Ale część biskupów chciała walczyć o każdy przecinek.

Konkordat był kamieniem milowym w stosunkach między Kościołem a demokratycznym państwem. Wskutek żądań rządzącej lewicy, by doprecyzować to, co przecież było jasno powiedziane w tekście, został zablokowany na lata.

Polityka 23.2004 (2455) z dnia 05.06.2004; s. 79
Reklama