W architekturze wyspy, wyraźnie jak słoje w pniu drzewa, widać, jak odkładały się kolejne epoki: minojska, grecka, rzymska, bizantyjska, czasy panowania Wenecjan i Turków. Po Rzymianach pozostały ruiny Gortyny, ówczesnej stolicy prowincji, po czasach wczesnego chrześcijaństwa – kościółki, klasztory, kapliczki, po Wenecjanach – kamienice Chani i Rethymnonu, fortece i twierdze broniące wyspy przed najazdami piratów, po Turkach – meczety z kłującymi niebo minaretami. Ale Kreta to przede wszystkim królestwo Minosa, który wydawał się być tylko mitem, do czasu aż Artur Evans w 1900 r. odkrył w Knossos ruiny jego pałacu.
Spotkanie z Kretą zaczyna się w Heraklionie,
stolicy wyspy, gdzie lądują samoloty i przybijają promy. To hałaśliwe, tłoczne i pozbawione klimatu miasto. Jednak to tu znajduje się Muzeum Archeologiczne – punkt obowiązkowy dla tych, którzy chcą się choć zbliżyć do kultury minojskiej. Oglądając pierścionki, monety, grzebyki, okruchy codziennego życia można poczuć łączność z ludźmi sprzed tysięcy lat. Na freskach odnalezionych w Knossos widać ich twarze. Kapryśny, wyrafinowany profil kreteńskiej księżniczki, którą nazwano Paryżanką, sprawia, że znika dystans tysiącleci. Turyści w muzeum tłoczą się zazwyczaj przy dysku z Fajstos – jednej z wielkich zagadek archeologii. Gliniany krążek tajemniczego pochodzenia pokryty jest nieznanym, nie odczytanym do dziś pismem. Mnie ciągnie do gabloty, w której stoi drobna, ceramiczna figurka kobiety trzymającej węże w uniesionych dłoniach. To Wielka Bogini, Pani Labiryntu, symbol płodnych sił natury, czczona przez Minojczyków w czasach, gdy nie było jeszcze olimpijskich bogów, a mit dopiero się rodził.