Jeśli nie korzysta się z lotu czarterem, można regularnymi liniami dotrzeć do Rzymu, by w dowolnej chwili opuścić to miasto udając się dalej. Samoloty na Sycylię kursują tak często jak kolejka elektryczna z Warszawy do Otwocka.
Po trzygodzinnym locie wylądowaliśmy w Catanii. Tu, by przystosować się do miejscowych obyczajów, włożyłem na głowę kapelusz, na oczy najciemniejsze z okularów, bagaż – jak wszyscy tutejsi mężczyźni – zostawiłem żonie i wsiadłem do Mercedesa nie pytając taksówkarza o cenę. 50 km dzielących nas od Giardini Naxos przejechaliśmy w 25 minut, a przejażdżka kosztowała tyle, ile butelka wina w rzymskiej restauracji La Caletta.
Okazało się, że trafiłem do kulinarnego raju.
Jeśli kuchnia włoska jest wspaniała, to jej odmiana sycylijska jest po prostu niebiańska. Przez dwa tygodnie zdążyłem odwiedzić ristorante w Taorminie, Mesynie, Palermo, Syrakuzach, Barcellonie, Agrigento i wszystkie najlepsze w Naxos. Dziś, oglądając rachunki zachowane w charakterze dokumentacji, widzę, że najczęściej jadałem w knajpce Rendez Vous. Tu bowiem podawali najlepszą na Sycylii (a to znaczy na świecie) pizzę, tu też homary (astice) z rusztu (uprzednio wskazane w akwarium, gdzie dożywały swych dni) były tak wielkie i tak przyprawiane, że przyjeżdżali na nie ludzie z drugiej strony Cieśniny Mesyńskiej pokonując strach przed Scyllą i Charybdą. (Kto nie wie, o czym piszę, musi sięgnąć po mitologię).
Trzeba wspomnieć też i o tutejszych winach.
Etna, zwłaszcza rosso, to napój wspaniały. Choć nie wiem, czy nie wyróżniłbym bardziej Colombo Platinum. Ryba z rusztu np. dorada (orata) popijana tym białym winem jest spełnieniem marzeń każdego smakosza.