Zmarły niedawno dokumentalista Maciej Szumowski (przez lata dobry duch krakowskiego festiwalu) uważał, że ze wszystkiego można zrobić film, trzeba tylko wiedzieć po co. Nagrodzeni w tym roku twórcy musieli znać tę zasadę.
Młodzi filmowcy, a pojawiło się ich w konkursie sporo, nie szukali tematów ekstremalnych. Rozglądali się uważnie wokół siebie. Leszek Dawid, reżyser filmu „Bar na Victorii” nagrodzonego Srebrnym Smokiem i Srebrnym Lajkonikiem, znakomitych bohaterów znalazł w swoim rodzinnym miasteczku. Dwaj młodzi bezrobotni postanawiają jechać za chlebem do Londynu. Wysiadają z autobusu na dworcu Victoria i, podobnie jak w ostatnich tygodniach tysiące Polaków, przeżywają rozczarowanie. Pracy nie ma. Koledzy nie odbierają telefonów. Reżyser konsekwentnie pokazuje ich wyobcowanie i samotność. Są śmieszni w zderzeniu z wielkim miastem, ale nie żałośni. Z minuty na minutę bardziej ich lubimy. Zostawiamy ich na londyńskiej ulicy. Z epilogu dowiadujemy się, że znaleźli pracę.
Mocno swoją obecność na Festiwalu zaznaczyli studenci z Mistrzowskiej Szkoły Andrzeja Wajdy, których artystycznym opiekunem jest Marcel Łoziński. „Kuracja” – zabawny i czuły film Marcina Cuske o pensjonariuszach sanatorium w Ciechocinku został wyróżniony dyplomem. Może gdyby reżyser odważniej operował nożyczkami i skrócił ponadpięćdziesięciominutowy film, wyjechałby z Krakowa z Lajkonikiem. Zbyt długi metraż, dyktowany przez okienka telewizyjne, jest od lat bolączką filmów konkursowych.
W tym względzie przewagę nad polskimi reżyserami mieli Brytyjczycy (mocna reprezentacja w konkursie międzynarodowym: 18 filmów na 70 konkursowych), którzy robią filmy krótsze i precyzyjnie skonstruowane.
Andrzej Wajda (wręczał Złotego Smoka, Grand Prix Festiwalu) zachwycał się umiejętnym nawiązaniem do tradycji angielskiego kina w krótkiej, perfekcyjnej brytyjskiej fabule „Osa”, która zwyciężyła w konkursie międzynarodowym.