Archiwum Polityki

Giełda jak totolotek

Czy można na warszawskiej giełdzie w kilkadziesiąt sekund zarobić 2,5 mln zł? Tajemniczy (do czasu) inwestor z brytyjskich Wysp Dziewiczych udowodnił, że tak. Wygodnym narzędziem do osiągnięcia takich zysków okazały się kontrakty terminowe na kształtowanie się indeksu największych spółek giełdy WIG 20. Inwestorzy, jeśli chcą wygrać, muszą trafnie przewidzieć przyszły wzrost lub spadek tego indeksu i złożyć odpowiednie zlecenia kupna lub sprzedaży kontraktów. Wszyscy zarobić nie mogą. Zyski jednych oznaczają straty pozostałych. 4 lutego tajemniczy i nowy znawca tego rynku postanowił kupić gigantyczną ilość 4 tys. kontraktów po cenie o blisko 10 proc. niższej od ostatniego kursu zamknięcia. Nieco później złożył podobnej wielkości zlecenie, ale już na sprzedaż, tym razem po cenie o niemal 10 proc. wyższej od kursu odniesienia. W normalnych warunkach większości kontraktów z obu tych zleceń nie udałoby się kupić ani później sprzedać. Na początku lutego indeksy pięły się przecież w górę, a oferta za bardzo odbiegała od normalnych wahań. Tym razem było inaczej. Zlecenia z dziewiczych wysp spotkały się z odwrotnymi zleceniami sprzedaży i kupna także 4 tys. kontraktów, tym razem po każdej cenie. Nie składał ich finansowy samobójca, tylko pracownik Bankowego Domu Maklerskiego PKO BP.

Omijając system informatyczny banku (zlecenia od razu weszły do systemu giełdowego WARSET) i korzystając z kodów dostępu innego licencjonowanego maklera, podobno przez pomyłkę, naraził swój bank na stratę blisko 4 mln zł i zachwiał rynkiem. Kurs kontraktów terminowych WIG 20 najpierw dramatycznie spadł, a potem skoczył. Na zamieszaniu kilkudziesięciu graczy skorzystało, a kilkuset straciło.

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; Ludzie i wydarzenia; s. 12
Reklama