Archiwum Polityki

Kto pilnuje stróża?

Rząd amerykański wprowadzając surowe kontrole bezpieczeństwa na lotniskach wystawił się na publiczny blamaż. Okazało się bowiem, że niebezpieczni mogą być sami kontrolerzy. Otóż po
11 września Waszyngton postanowił przejąć lotniskowe służby kontrolne od dotychczasowych prywatnych firm i powołać w to miejsce administrację państwową – Zarząd Bezpieczeństwa Transportu. Zwerbowano 55,6 tys. nowych urzędników spośród ponad miliona osób, które zgłosiły się do pracy, lecz nie miał ich czasu prześwietlić nowo powołany resort – ministerstwo bezpieczeństwa wewnętrznego. Efekt: wśród zatrudnionych kontrolerów dbających o bezpieczeństwo pasażerów znaleźli się ludzie z kartoteką kryminalną, nieraz nawet skazani za zabójstwo. Ujawnia to raport z inspekcji tej służby. Wylano już prawie 2 tys. kontrolerów, którzy sami posługiwali się nieprawdziwymi danymi. Nadzór nad kontrolerami bezpieczeństwa był tak marny, że – jak donosi amerykańska prasa – ponad 500 pudeł z ich dokumentami przez całe miesiące przeleżało się gdzieś w kącie i nikt do nich nie zaglądał. Co więcej, raport ujawnił, że skazani pracowali w charakterze kontrolerów przez tygodnie, a nawet miesiące po tym, jak analiza odcisków palców ujawniła ich karalność. I po co tyle awantur o te odciski palców na lotniskach?

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 15
Reklama