Archiwum Polityki

Pomruk za murem

Więźniowie się burzą, bo jest ich za dużo. Klawisze protestują, bo jest ich za mało. Państwo nie ma pieniędzy na więzienia. Amnestii, choćby najbardziej ograniczonej, nie było już od piętnastu lat. Co robić zatem z polskimi więzieniami, aby nie wypuszczały jeszcze gorszych bandytów niż ci, których zamykały?

Siedzą poupychani jak śledzie w beczce. W małych celach po sześciu, ośmiu, dziesięciu. W ostatnich latach przybyło co prawda kilka tysięcy miejsc w aresztach i zakładach karnych, ale głównie dlatego, że prycze powstawiano do pomieszczeń gospodarczych i świetlic. – Mam z sąsiadem układ – mówi Marek M., zakwalifikowany jako niebezpieczny, więc tylko dlatego w areszcie siedzi w celi dwuosobowej. – Kiedy ja robię przysiady, jem albo chcę posiedzieć na krześle, to on leży na łóżku. I na odwrót, bo już dla dwóch miejsca w tej kanciapce nie ma.

Więziennictwo wróciło do czasów PRL, chociaż jeszcze kilka lat temu Unia Europejska chwaliła Polskę za humanitarne traktowanie ludzi zamkniętych w kryminałach. Wyznaczono nam normę: 4 metry powierzchni na człowieka i już wydawało się, że ten próg zostanie osiągnięty. Ale w 1999 r. wszystko się zawaliło, liczba osadzonych gwałtownie wzrosła. W połowie 1999 r. było ich 55 tys., a dzisiaj już ponad 80 tys. osób. Tymczasem w jednostkach penitencjarnych obliczonych na przetrzymywanie zgodnie z normami ok. 50 tys. osób jest 69 tys. sztucznie wygospodarowanych miejsc i szybko więcej nie będzie. W kolejce do odbycia kary oczekuje ponad 30 tys. skazanych, a ponad 20 tys. nie stawia się mimo wezwań i na dobrą sprawę nikt tych ludzi nie szuka, bo i tak w kryminałach nie byłoby gdzie ich upchnąć. Oto miara klęski i kompromitacji systemu. Można powiedzieć, że mamy wręcz do czynienia z jakąś dziką, nieformalną amnestią, gdzie ruchu w więzieniach nie reguluje już z namysłem sędzia, ale ludzie zarządzający celami.

Polityka sadzania

Sądy skazują na odsiadkę nie biorąc pod uwagę, gdzie te kary przyjdzie potem wykonywać i czy w ogóle będzie to możliwe. Sądy są surowe, bo tego żąda opinia publiczna i wielu polityków.

Polityka 8.2004 (2440) z dnia 21.02.2004; kraj; s. 24
Reklama