W dziwacznych i nierzadko tandetnie zrealizowanych filmach Tima Burtona („Edward Nożycoręki”, „Mars atakuje!”, „Jeździec bez głowy”) zaskakujące jest to, że pomimo nachalnej kiczowatej estetyki próbuje się w nich mówić o poważnych sprawach. W groteskowej „Dużej rybie”, z pozoru wyglądającej jak nieudolna adaptacja jednego z opowiadań Marqueza, chodzi o apoteozę szaleńczej wyobraźni człowieka, który całe swoje życie ubarwiał niestworzonymi opowieściami o wielkoludach, wilkołakach i artystach cyrkowych, tak że nawet jego najbliżsi nie byli w stanie oddzielić prawdy od kłamstwa. Na wieść o śmiertelnej chorobie zanurzonego w bajkowym świecie ojca (Albert Finney) jego dorosły syn wraca do rodzinnego domu, by ustalić podstawowe fakty. Lecz wysłuchując po raz kolejny zmyślonych historii o dwugłowych koreańskich piosenkarkach i rajskim miasteczku, zamieszkanym przez beztroskich ludzi, ze zdumieniem przekonuje się, że rzeczywistości nie można oddzielić od mitów. Żeby docenić magiczne przesłanie „Dużej ryby”, trzeba polubić jej infantylną fabułę. Idzie to opornie, ale warto dotrwać chwili, kiedy nieoczekiwanie bełkotliwa opowieść starego człowieka staje się jedynym sposobem, by ponownie nawiązać zerwane więzi rodzinne i pogodzić się ze śmiercią.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe