Kończyły się „Dni muzyki dawnej”, rycerze z Bolkowa chrapali już na kwiatkowej wykładzinie u pani Ireny, gdy w kominku izby czeladnej zafurkotał ogień. Pani Irena Maculak przybiegła w laczkach na jednym wdechu od drzwi swojego mieszkania przez korytarz i podwórze-studnię do schodów wieżowych. Bracia Marchewki, sąsiedzi, wyrwani zostali z łóżek. Ugasili pożar wiadrami, straż ochotnicza przyjechała na nic. Za uratowanie wieży miała być nagroda dla każdego, kto gasił, nawet po dwieście złotych. Pieniędzy nikt nie zobaczył, ale zaczęły się kłopoty. Dziś ludzie narzekają, że inwestora do Siedlęcina nieszczęśliwie zwabiła gazeta.
Był październik 1998 r. W „Nowinach Jeleniogórskich” napisano, że uratowana od pożaru średniowieczna wieża w Siedlęcinie (Dolny Śląsk) jest jedną z najwspanialszych tego typu i najlepiej zachowanych w Europie Środkowej. Gazeta przypominała, że budowla przetrwała wojnę trzydziestoletnią, nie skruszyła jej w XVII wieku tłuszcza chłopów tłukących kamieniami w odwecie za wysokie podatki. Wreszcie, że wieża tylko cudem przetrwała „Dni muzyki dawnej”, fetowane przez radnych z Jeleniej Góry, turystów i rycerzy z Bolkowa biesiadą przy kilkusetletnim palenisku.
Dom i wieża
Stary folwark, w którym mieszka pani Irena, przylega do wieży jak brat bliźniak. W dziewiętnastym stuleciu, na fali romantycznej mody poszukiwania ducha dziejów, hrabia von Schaffgotsch (w dobrach tego najpotężniejszego na Dolnym Śląsku rodu wieś Siedlęcin figurowała od 1732 r. do ostatniej wojny światowej) wybudował przy starej wieży jednopiętrowy folwark mieszkalny z kamiennym portalem i wykutym korytarzem do wieżowych komnat rycerskich. Dziś korytarz już nie istnieje. W jego miejscu od strony folwarku jest zapacykowana zaprawą murarską łata.