Archiwum Polityki

Mundur, toga, drelich

Ścigali, oskarżali, skazywali, bronili i więzili. Potem życie rzuciło ich na drugą stronę. Byli funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości – już bez mundurów, tóg, immunitetów – trafili za kraty. Teraz trzeba ich chronić przed współwięźniami.

W statystykach figurują już jako zabójcy, gwałciciele, oszuści, łapówkarze, sprawcy wypadków drogowych i złodzieje. Dla swoich – czarne owce. Nawet Komenda Główna Policji nie wie albo nie chce wiedzieć, ilu policjantów siedzi w więzieniach. Do niedawna na czas śledztwa zawieszano postępowania dyscyplinarne wobec policjantów, aż o ich losach rozstrzygnie prokurator lub sąd. – Teraz regułą jest natychmiastowe wydalanie ze służby, jeżeli są tylko dostateczne podejrzenia, że policjant popełnił przestępstwo – mówi Grażyna Puchalska z KGP. W 2002 r. wyrzucono z policji 308 osób, wszczęto 770 postępowań karnych, zapadły 84 wyroki skazujące.

Dla policji są więc jak obcy, ale w więzieniach trzeba ich chronić tak, jakby byli na służbie. W 1999 r. aresztowany został Piotr W., naczelnik warszawskiego oddziału Centralnego Biura Śledczego – siedział prawie rok, aż Jarosław S., Masa, świadek koronny w kilku gangsterskich procesach, nie wyznał, że specjalnie pomówił go o próbę wymuszenia łapówki, bo to był gliniarz, który najbardziej deptał mu po piętach. Więc go załatwił. Naczelnik poszedł za kraty z całą swoją wiedzą operacyjną i listą tajnych współpracowników w głowie. Gdyby trafił do zwykłej celi, to nie przeżyłby jednej nocy. Po wyjściu Piotr W. nie chciał mieć nic wspólnego z policją: – Miał już prawo do emerytury – informuje funkcjonariusz KGP. – W grudniu 2000 r. pożegnał się ze służbą.

Koledzy pod ochroną

Byli policjanci to najbardziej osamotniona i opuszczona przez swoich kolegów i przełożonych grupa pracowników wymiaru sprawiedliwości, która znalazła się za kratami, mówi dyrektor dużego aresztu na południu kraju.

Polityka 7.2004 (2439) z dnia 14.02.2004; Kraj; s. 32
Reklama