Do Radka przeszłość wróciła, gdy był koło trzydziestki. Do tej pory wszystko wydawało się być w porządku – spokojny, silny i opanowany pracownik służb specjalnych.
Miał tyko kłopot z nawiązywaniem kontaktów z kobietami, a uznał, że to już czas najwyższy na poważny związek. Przyszłą żonę poznał przez ogłoszenie matrymonialne. Jednak zanim zdecydował się na ślub, miotał się przez 5 lat: czy to na pewno ta. Mało brakowało, a uciekłby sprzed ołtarza. Gdy żona zaszła w ciążę, poczuł się jak w potrzasku. Wtedy zaczęło się na dobre: bezsenność, myśli samobójcze, stany lękowe zagłuszane alkoholem. Postanowił szukać pomocy, ale do psychiatry w poliklinice bał się pójść, gdyby któryś z kolegów zobaczył go pod gabinetem, mogłoby się skończyć zwolnieniem ze służby.
Poszedł prywatnie. Pierwsze pytanie lekarza brzmiało: czy w domu był alkohol? Był, ojciec jest alkoholikiem, ale co to ma do rzeczy – odpowiedział. Wyszedł z receptą na leki antydepresyjne i skierowaniem na psychoterapię. Psychoterapię odpuścił, myślał, że to jakoś samo przejdzie, ale nie przeszło. Było jeszcze gorzej. Idąc ulicą zobaczył tabliczkę z napisem: psycholog kliniczny. Postanowił spróbować jeszcze raz. Terapeutka postawiła diagnozę: syndrom DDA. Dała literaturę do czytania i ostrzegła, że w trakcie terapii wyjdą lęki z dzieciństwa.
– Jakie, kurde, lęki, pomyślałem. Przecież tu nie chodzi o ojca, ale o żonę i dziecko – wspomina. Czytał o alkoholizmie, o mechanizmach uzależnienia. Brzmiało sucho i ogólnikowo. Dopiero przy pamiętnikach dzieci alkoholików przyszło olśnienie: przecież to ja, ja czuję to samo. Wtedy wszystko wróciło: wspomnienia, koszmary, lęki wypchnięte ze świadomości, nienawiść do ojca. Przyszedł kryzys, a terapeutka była akurat na urlopie.
– Zostałem sam z całym tym bagażem.