Jan Dworak został wybrany na prezesa telewizji publicznej w sposób nieoczekiwany nie tylko dla siebie samego, także dla wybierających go i dla wszystkich obozów politycznych, które zakulisowo różnych kandydatów wspierały.
Nie oznacza to jednak, że w ostatecznej rozgrywce okazał się kandydatem szerokiego politycznego kompromisu. Został wysunięty i wybrany przeciwko układowi politycznemu symbolizowanemu przez środowisko Ordynackiej, a konkretnie Włodzimierzowi Czarzastemu i Robertowi Kwiatkowskiemu. Podjęta w ostatniej chwili akcja interwencyjna Czarzastego, który w nocy przyjechał na Woronicza, by dyscyplinować „swoich” trzech członków w radzie nadzorczej i ewentualnie zyskać jeszcze jeden głos przeciwko Dworakowi, zakończyła się tylko zdyscyplinowaniem własnej drużyny. Nikt z pozostałych członków rady nie ugiął się, w słusznym przekonaniu, że pat przy wyborze prezesa kompromituje nie tylko radę nadzorczą, ale także KRRiTV, która postawiła na próbę dokonania jednak jakiegoś, choćby ograniczonego, „nowego otwarcia”.
Przed głosowaniem scenariusz wydawał się być precyzyjnie ułożony. Prezesem miał zostać Ryszard Pacławski, gdyż na niego postawił układ dotychczas rządzący telewizją i wcale nie było pewne, czy opozycja dostanie jakieś miejsce w zarządzie. Pokusa, by znów wziąć wszystko, nie była czysto hipotetyczna. Taka kalkulacja okazała się politycznym błędem. Bez względu na intencje Pacławskiego, był on postrzegany jako człowiek dotychczasowego prezesa i jego kontynuator. Można uznać, że oba obozy – prawica, stojąca za Piotrem Gawłem, sterowana przez środowisko pampersów (czyli osoby, które pojawiły się w telewizji za prezesury Wiesława Walendziaka), jak i lewica symbolizowana przez ludzi Ordynackiej, opowiadająca się twardo za Pacławskim – nie przysłużyły się swym kandydatom.