Archiwum Polityki

Polska trzech światów

Plan Hausnera nabiera konkretnych kształtów, pierwsze ustawy mają wkrótce wejść pod obrady Sejmu. Nawet najzagorzalsi jego zwolennicy zdają sobie sprawę, że aby było lepiej, najpierw musi być gorzej. I w tym właśnie cały problem.

Jerzy Hausner niestrudzenie przekonuje do koniecznej naprawy finansów państwa, ale mało kto uważa, że może na tym skorzystać, natomiast wielu już teraz czuje się ofiarami. Żeby móc ten program wcielić w życie, trzeba pogodzić racje trzech odrębnych, choć żyjących w jednym kraju, światów: pierwszy to ponad dziesięć milionów osób utrzymujących się z różnego rodzaju świadczeń wypłacanych przez państwo. W drugim żyje kilka milionów bezrobotnych w różnym wieku, bezskutecznie szukających pracy, oraz młodzi niewidzący dla siebie szans na lepszą przyszłość. Ten świat słusznie czuje się przez państwo osierocony. Trzeci stanowi kilkuset polityków, z których wielu uważa, że państwo to oni. Mogą program przyjąć, odrzucić albo też zmienić tak, że nie osiągnie swego celu.

Każdy z tych światów kieruje się własną, z jego punktu widzenia racjonalną kalkulacją. Niekoniecznie przystaje ona do określeń typu: „interes społeczny” czy „dobro gospodarki”.

Wielka ucieczka

Na realizacji planu Hausnera straci pierwszy najliczniejszy świat, mający jednocześnie najsilniejszą reprezentację polityczną. Opór jest silny, co wykazały konsultacje, bo nikt nie lubi, aby mu odbierać. Pakiet Hausnera przewiduje, że państwo do 2007 r. wyda o 30 mld zł mniej, niżby wydało, gdyby wszystko zostało po staremu. Tego, że „po staremu” się nie da, bo wcześniej nastąpi krach, nie chce przyjąć do wiadomości ani społeczeństwo, ani nawet wielu polityków. Przekonanie, że jakoś to będzie, wciąż ma licznych zwolenników. Między bajki wkładają zapewnienia ekonomistów, że po przekroczeniu konstytucyjnej granicy długu publicznego (60 proc. PKB) cięcia wydatków będą musiały być o wiele bardziej dotkliwe i w dodatku ślepe.

Milionom emerytów i rencistów, którzy swoje chude świadczenia zawsze dostawali na czas – podczas gdy w innych krajach postkomunistycznych różnie bywa – nie mieści się w głowie, że za rok czy dwa w budżecie może zabraknąć pieniędzy na ich wypłaty.

Polityka 6.2004 (2438) z dnia 07.02.2004; Temat tygodnia; s. 20
Reklama