Archiwum Polityki

Ciucho-art

W głównym gmachu krakowskiego Muzeum Narodowego rozłożyła się wystawa o poważnym tytule: „Włoska kreacja. Mity i rzeczywistość”. Zwiedzających witają wielkie reklamy pisma „Elle” z kłującym w oczy napisem: „Uma Thurman silna jak nigdy po rozstaniu z Ethanem Hawkiem”. Dalej jest jeszcze gorzej. Tytułowa kreacja okazuje się balową, rzeczywistość – banalną, a mity – zdumiewająco płytkie. Oto na równiutko poustawianych manekinach wiszą sukienki, garsonki, bluzeczki i spodnie, a nawet piżamy. Taka obwoźna ekspozycja świetnie nadaje się do pokazania w hotelu Marriott lub w klubie golfowym, ale do tego miejsca pasuje jak pięść do nosa.

Chyba chęć pokazywania ciuszków całkowicie zawładnęła wyobraźnią muzealnych kuratorek. Dopiero co, 31 grudnia, po ponad trzech miesiącach wystawiania, zamknięto wielką ekspozycję dawnej mody. W filii Muzeum trwa kolejna odzieżowa prezentacja: „Stroje i kostiumy z kolekcji Jana Matejki”. Presję na przyodziewek dostrzec można nawet w przymuzealnej księgarence. Na reprezentacyjnej ladzie leżą: „Tysiąc lat ubiorów w Polsce”, „Historia mody od XVIII do XX wieku”, „Dzieje ubiorów od czasów prehistorycznych do końca XX wieku”, zaś albumy największych tuzów naszej sztuki stoją skromnie poutykane na półkach gdzieś z boku.

Fakt, włoscy krawcy biegle posługują się nożyczkami. W kilku kreacjach wykorzystali nawet motywy z obrazów mistrzów pop-artu Lichtensteina, Warhola i Johnsa, ale czy to nie jest trochę za mało, by trafić na salony, które na razie niedostępne są dla wielu wybitnych współczesnych polskich twórców i to bynajmniej nie kroju kołnierzyków?

Choć może w czasach, gdy zbiorowiska sklepów regularnie nazywa się galeriami, może i naturalne jest, że miejsca przeznaczone na sztukę zastawiane są krawieckimi wieszakami.

Polityka 6.2004 (2438) z dnia 07.02.2004; Fusy plusy i minusy; s. 95
Reklama