Siedzieli w bazie w Al-Hillah spodziewając się zagrożeń chemicznych, które mogliby usunąć. Ale Saddam raczej nie miał broni chemicznej. Więc patrolowali okolicę, uśmiechnięci według rozkazu. Chcieli zdobyć sympatię cywili, ale czuli się jak ruchomy cel. Ludzie z irackiego miasteczka wielkości Brodnicy stali wzdłuż ulic, ręce trzymali za plecami. A w rękach nie wiadomo: chleb czy granat. Dzieci przesuwały brzytwami po szyjach, wywalały języki i przewracały oczami. Strach, gorąco, smród potu, pragnienie.
Nieokreślony pustynny sen
To był pierwszy zagraniczny wyjazd starszego szeregowego Łukasza Bartmańskiego z Brodnicy. Kiedy dzwonił do domu, w telefonie słyszał płacz. Lekarz powiedział jego żonie Ani, że z powodu stresu dziecko może się urodzić za wcześnie o trzy miesiące. Zdjęcia Ani zapodziała poczta polowa. Dotarło zdjęcie USG jej brzucha. Starszy szeregowy Bartmański chodził na przemian do psychologa i kapelana, żeby uciszyć sumienie. Hej, więcej ludzi ginie w kraksach na dojazdówkach u was w Brodnicy niż od kul u nas w Al-Hillah – nadawał radosny ton swoim telefonom. Kiedy leciał do domu, bardzo się bał, że jego samolot spadnie.
Wcześniej śnił mu się pewien nieokreślony pustynny kraj. Chłopcy w mundurach przeżywali w nim męskie przygody i zapracowywali na szacunek swojego miasteczka w Polsce. Poza tym zarabiali pieniądze. Starszy szeregowy Łukasz Bartmański zgłosił się na ochotnika do Libanu. Nie brali. Zgłosił się więc do Afganistanu.
Czekał na rozkaz tak długo, aż przestał wierzyć, że wyjedzie. Trzeba się było obudzić i wziąć za własne życie. Na poligonie koło domu rodziców wojsko ćwiczyło strzelanie bojowe, kiedy szeregowy Bartmański żenił się z Anią. Ma 23 lata, jeśli żołnierska przygoda nie wypali, wróci do pracy w piekarni.