Archiwum Polityki

Muzyka z pomnika

Trudno uwierzyć, ale znalazła się taka sprawa, za którą Sejm obecnej kadencji opowiedział się jednomyślnie, nawet bez głosów wstrzymujących się. Była to uchwała o proklamowaniu bieżącego roku Rokiem Witolda Lutosławskiego.

W trakcie debaty przedstawiciele wszystkich klubów parlamentarnych wygłaszali zdania podniosłe. Nawet reprezentant Samoobrony, po obowiązkowym sarknięciu, że raczej przydałby się rok bezrobotnych, również przyłączył się do chóru superlatywów. To budujące, oznacza bowiem, że postać Lutosławskiego mimo dziesięciu lat, które upłynęły od jego śmierci, wciąż jest dla Polaków ważna, nawet jeśli nie za bardzo umieją słuchać jego muzyki.

Nader często się zdarza, że twórcy są zapominani niemal nazajutrz po odejściu. Lutosławski jest wciąż obecny w Polsce i na świecie. Nawet ci, dla których jego twórczość jest całkowicie hermetyczna, wiedzą, że był Kimś. „Wielki autorytet, patriota, wychowawca wielu pokoleń twórców i słuchaczy. Wzór skromności, człowiek niezwykłej kultury osobistej, wymagający wobec siebie i innych” – czytamy w sejmowej uchwale.

Pięknie i prawdziwie. Ale to brzmi jak laurka, a wszelkie laurki wywołują w nas odruch protestu. Zagłaszczemy kompozytora? A może będziemy go beatyfikować? Przecież w ten sposób można kompletnie zanudzić i upupić wszystko, co się z nim wiąże. Dlatego organizatorzy Roku Lutosławskiego głowią się właśnie, co zrobić, by tak się nie stało.

Muzyka Lutosławskiego, a raczej ta jej część, którą sam kompozytor cenił najbardziej, nie jest przystępna dla każdego słuchacza, nawet dla części tych bardziej wyrobionych. Ktokolwiek jednak znajdzie do niej klucz i nauczy się z nią obcować, będzie zafascynowany precyzją i urzeczony jej pięknem – bo pojęcie „piękno”, coraz rzadziej wiązane z tworami współczesnej sztuki i odpychane na dalszy plan, tej muzyki dotyczy rzeczywiście. Kojarzy się ona z kryształem: czymś przejrzystym, a jednak skomplikowanym, opartym na konstrukcji, która jest wyczuwalna, ale nie narzuca się uszom zbyt nachalnie.

Polityka 5.2004 (2437) z dnia 31.01.2004; Kultura; s. 62
Reklama