Daję sobie jeszcze dwa, trzy lata, a potem muszę kogoś znaleźć, żeby chociaż zrobić sobie dziecko – mówi świeżo upieczona polska eurokratka. Niedawno stuknęła jej trzydziestka, więc sądzi, że może jeszcze trochę popracować za dobre pieniądze. Jej o kilka lat starszy kolega przeżywa ten sam dylemat. Żona w Polsce, dziecko... No właśnie, kiedy dziecko?
Jednoosobowe gospodarstwa domowe stanowią już połowę domostw w Brukseli i ten odsetek gwałtownie rośnie. Wiele z nich tworzą cudzoziemcy – dyplomaci, urzędnicy instytucji unijnych, pracownicy europejskich biur światowych koncernów, dziennikarze, zagraniczni studenci, także nielegalne sprzątaczki i robotnicy budowlani z Polski, chociaż ci ostatni – żeby było taniej – często mieszkają na kupie. Jest też coraz wcześniej usamodzielniająca się belgijska młodzież i tutejsi yuppies. Tak powstała jedna z najbardziej zatomizowanych społeczności w Europie.
– To mordercza konkurencja – żali się jeden z korespondentów polskich mediów w Brukseli. Jego bezdzietni rywale mogą pracować 16 godzin na dobę, nie muszą zajmować się pociechami, ponosić dodatkowych kosztów pobytu, oszczędzać z myślą o ich przyszłości ani walczyć o przetrwanie małżeństwa. – Dziecko kosztuje tyle co budowa domu. A potem jeszcze moi synowie będą utrzymywali tych, którzy dziś rezygnują z dzieci – złości się ten ojciec dwóch chłopców.
Typowe? Niezupełnie. – Prawda, że mieszkańcy wszystkich zachodnich miast hołdują modelowi życia, którego oczekuje od nich współczesny świat. Prowadzą bardzo bogate życie zawodowe i towarzyskie i często podróżują – tłumaczy belgijski psycholog Charles Sasse. – Ludzie mają coraz większe trudności, żeby żyć z kimś na stałe w prawdziwym związku.