Banalna podręcznikowa zasada marketingowa głosi, że nie ma towaru, który by się nie sprzedał. Są tylko źli sprzedawcy. W handlu sztuką prawo to przynosi czasami zaskakujące efekty. Ostatnio na przykład wystarczyło, że kampanię reklamową mało zabawnego filmu „Ciało” Andrzeja Saramonowicza i Tomasza Koneckiego poprowadziła doświadczona firma wynajęta przez hojnego sponsora-producenta, by wszyscy, łącznie z twórcami tego dzieła, padli ofiarą zbiorowej halucynacji. Rodacy, którzy kochają komedie miłością wielką, natychmiast rzucili się do multipleksów. Wcześniej zostali poinformowani, że to wręcz pozycja klasyczna w dorobku naszej kinematografii. Twórcy tego dzieła udzielili dziesiątków wywiadów, w których z godną podziwu otwartością analizowali swój produkt, wyliczając np., że składa się on ze 160 scen i kilkudziesięciu postaci, a „każda wnosi inną dramaturgię, inny rodzaj humoru” (miesięcznik „Kino” nr 7/8). Podsumowując wyczyn, autorzy filmu nie omieszkali zauważyć, że: „Być może wkrótce ktoś zrobi coś lepszego, bardziej oryginalnego, ale na razie – mówiąc o komediach powstałych w III RP – nie zrobił” (wypowiedź z portalu internetowego Stopklatka). Gratulując Saramonowiczowi i Koneckiemu doskonałej sprzedaży „Ciała”, prosiłbym jednak, by przy okazji sami mniej grali ciałem.