Świadomość narodowa w dwudziestoleciu międzywojennym często była słaba nie tylko u mieszkańców Polesia, ale także Polski centralnej, którzy pytani w powojennych obozach, czy są Polakami czy Niemcami, odpowiadali nieraz, że są „tutejsi” lub „ewangelicy”. Z drugiej zaś strony jeden z czołowych działaczy niemieckich w II Rzeczypospolitej Albert Breyer zginął we wrześniu 1939 r. jako polski oficer.
Najbardziej krytyczny stosunek do VD mieli mieszkańcy Polski centralnej. Okupacja była tutaj, zwłaszcza w Generalnym Gubernatorstwie, najbardziej krwawa, a przepaść między Polakami a Niemcami najgłębsza. Także kontury narodowościowe były najmniej ostre. Przed wojną mieszkało w Łódzkiem, Warszawskiem, Krakowskiem ok. 250 tys. Niemców. Żyjąc od pokoleń z dala od dawnej ojczyzny, asymilowali się znacznie szybciej niż ich krajanie w dawnym zaborze pruskim czy na Śląsku. Aczkolwiek tam gdzie żyli w zwartych grupach, jak np. w Łodzi i jej okolicach, ich świadomość narodowa była bardziej wykrystalizowana. Sylwia Waade, niemiecka nauczycielka z Łodzi, opisuje przesłuchanie, podczas którego polski prokurator pytał w 1945 r. starą chłopkę spod Łodzi o przyczyny zmiany obywatelstwa: „Dlaczego przyjęła Pani volkslistę?”.
„Jak przyjęłam? – odpowiedziała pytaniem zdziwiona babcia Radtke. – Nic nie przyjmowałam, wzięłam po prostu papiery, które przysłali”. To zdziwiło prokuratora: „Na co potrzebowała Pani nowe papiery, skoro miała już polski paszport? (...) Czy obywatelstwo to rękawiczki, które można łatwo zmienić?”.
Dokładnie to jemu potwierdziła: „Patrzy Pan Prokurator (...) urodziłam się z ruskim paszportem, w wojnę czternastego roku dali mi niemieckie papiry. A jak się skończyła, dostałam polski paszport.