Zyski ze światowego nielegalnego handlu dzikimi zwierzętami (w tym wyrobami z ich skór, kości czy poroży) Interpol szacuje na 5 mld dol. rocznie. To mniej więcej tyle, ile wynoszą wpływy z handlu narkotykami. Z ubiegłorocznego brytyjskiego raportu przygotowanego przez specjalistów z Uniwersytetu Wolverhampton wynika, że te dwa rodzaje przemytu są ze sobą dość ściśle powiązane. Kanały dystrybucji narkotyków są wykorzystywane do przemytu zwierząt. Często dochodzi do transakcji barterowych, kiedy na przykład ptaki odłowione w Australii zostają w Bangkoku wymienione na heroinę. Nielegalny handel zwierzętami to szczególnie opłacalna gałąź zorganizowanej przestępczości, bo związana z dużym zyskiem i małym ryzykiem.
Polska podpisała Konwencję o Międzynarodowym Handlu Dzikimi Zwierzętami i Roślinami Gatunków Zagrożonych Wyginięciem (w skrócie CITES) już w 1990 r. I na tym właściwie działalność państwa się zakończyła. Szkolenia dla celników zaczął kilka lat później organizować dr Jan Śmiełowski z Fundacji Ekologicznej w Poznaniu. On także w 1998 r. poprowadził studia podyplomowe dla celników. Ukończyło je sześciu funkcjonariuszy, ale dziś na granicach pracuje tylko dwóch z nich. To niewiele, ale od tego momentu polskie granice zaczęły być w ogóle jakkolwiek kontrolowane jeśli chodzi o konwencję CITES.
Krokodyle łzy
Pierwsze zatrzymanie w 1998 r. było spektakularne. W bagażu funkcjonariusza służby ochrony lotniska Okęcie znaleziono cztery kakadu palmowe (bardzo rzadki i drogi gatunek papug, jego cena może dochodzić do 10 tys. euro za sztukę). Były poklejone plastrami i ukryte w kartonach po koniaku. Odebrane przemytnikowi trafiły do warszawskiego zoo, ale wkrótce zostały stamtąd ukradzione.
Każda granica ma swoją specyfikę. Przez wschodnią trafiają do nas głównie kości, poroża, skóry niedźwiedzi i wilków oraz żywe żółwie stepowe.