System polityczny Japonii, chociaż ukształtowany po II wojnie światowej w dużym stopniu pod wpływem Amerykanów, jest zaprzeczeniem tego, który panuje w USA. Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych co 4 lata odbywają się bratobójcze prawybory w każdej partii, a potem mordercza kampania wyborcza, Japończycy nie wybierają bezpośrednio ani cesarza, ani nawet premiera. 22 września nowego szefa rządu wybrali baronowie Partii Liberalno-Demokratycznej (PLD), która pozostaje u władzy od 55 lat.
Wakat pojawił się w związku z zaskakującą dymisją, jaką złożył 1 września dotychczasowy premier Yasuo Fukuda. – Kompletnie mnie zatkało – przyznawał w BBC Jeff Kingston z Uniwersytetu Temple w Tokio na wieść o dymisji Fukudy. 72-letni polityk jest synem byłego premiera Takeo Fukudy i stanowi uosobienie skostniałej japońskiej polityki, której głównym celem jest ciągłość warstwy rządzącej, a zmiany polegają na przetasowaniach w obrębie kilku frakcji, na które dzielą się partia władzy i opozycja.
Trzy filary, na których opiera się rządząca PLD, to tradycyjnie – urzędnicy, politycy i biznes. Wyboru kolejnego przewodniczącego i premiera dokonują partyjni bonzowie – deputowani i niektórzy uprzywilejowani członkowie PLD. Główne frakcje wchodzą w skład rządu, a wszystko to w imię tak ważnego konsensu. W Japonii nawet opozycja wywodzi się z partii rządzącej – twórcą Partii Demokratycznej (PD) jest rozłamowiec z PLD Ichiro Ozawa. Ale ta stabilność może wkrótce zostać wystawiona na ciężką próbę.
Fukuda jest już drugim premierem, który w tym roku podał się do dymisji. To człowiek dobrze osadzony, w poprzednim rządzie był szefem gabinetu premiera. W Japonii droga na szczyty władzy trwa długo, wiedzie przez lata działalności partyjnej i administracyjnej.