Archiwum Polityki

Hipokrates 1999

Lekarze się pogubili. Zabrakło wśród nich autorytetu, który przypomniałby na początku rozkręcania spirali protestu, co jest zawodową powinnością medyków, jakich wartości powinni przestrzegać. Nowy system ochrony zdrowia miał na nowo wykreować ten zawód, konsekwentnie niszczony przez ostatnie półwiecze. Wygląda na to, że lekarze się przed tym bronią.

Z reformą ochrony zdrowia wiążemy nadzieje na polepszenie warunków leczenia. Ma wydobyć lekarską profesję z finansowego i moralnego marazmu. Ma być szansą na powstanie prawdziwego rynku usług medycznych. Trudno po trzech tygodniach wyrokować, ile warte są te obietnice. Ale jedno wiadomo z całą pewnością: nie da się zmian wprowadzić walcząc ze środowiskiem lekarskim.

Tymczasem stutysięczna grupa lekarzy - zamiast wspierać nowy system - na samym starcie poczuła się nim oszukana. Trochę z winy rządu, który reformę źle przygotował, trochę przez urzędników kas chorych, którzy z pozycji monopolisty chętnie realizowaliby ją pod własne dyktando. Ale trudno nie zauważyć w sceptycyzmie lekarzy, a nawet w ich zniecierpliwieniu, nostalgii za czasami, z którymi mamy definitywnie się rozstać. Centralne sterowanie i finansowanie opieki zdrowotnej dawało wszystkim medykom bezpieczeństwo zatrudnienia i stałe, choć marne uposażenie. Przyzwyczaili się do tego.

Fikcja bezpłatnego lecznictwa zamazała granicę między tym co państwowe a co prywatne, zamazała relacje między faktyczną ceną lekarskiej usługi a oficjalnym wynagrodzeniem. Pacjenci nauczyli się dawać łapówki, lekarze wyćwiczyli się w ich przyjmowaniu. W dorabianiu na boku. W ciągłym biegu między gabinetami, przed którymi czekała kolejka, a oni byli nieustannie spóźnieni. Trzeba było umieć przeżyć w warunkach, które nie premiowały wiedzy, zdolności ani etyki. Premiowały zapobiegliwość.

Gdyby Hipokrates urodził się w Polsce, i tu ukończył akademię medyczną, zapewne spoglądałby wstecz z takim samym rozczarowaniem, jak ci, którzy starali się dochować wierności jego przysiędze. Czy byłby w stanie przestrzegać swoich zasad, gdyby dostał oddelegowanie do pracy za biurkiem w obskurnej przychodni i miałby codziennie przed drzwiami kolejkę czterdziestu pacjentów?

Polityka 5.1999 (2178) z dnia 30.01.1999; Kraj; s. 19
Reklama