Pod płaszczykiem obrony wolności słowa władza wytacza działa przeciwko izbom lekarskim, zwłaszcza ich organom powołanym do kontroli przestrzegania Kodeksu Etyki.
Powrócił stary refren „pokaż lekarzu, co masz w garażu”. Jarosław Kaczyński wyraźnie wskazał winnych kolejek w służbie zdrowia. Najmniej pogróżkami prezesa, że „coś trzeba z tym zrobić”, przejęli się sami lekarze, przyzwyczajeni do hejtu.
Zdaniem prezesa PiS publiczna służba zdrowia działa fatalnie z winy lekarzy, którzy są pazerni i – w przeciwieństwie do księży – nie mają poczucia misji. A chorobą szczególnie nękającą lecznictwo jest tzw. wielozatrudnienie, z którym trzeba „coś zrobić”.
Władza ma prosty pomysł na brak lekarzy: kształcić jak najwięcej medyków. Byle szybko, byle jak i byle gdzie, nawet w szkołach zawodowych, w małych miastach, gdzie brakuje kadry naukowej i bazy klinicznej.
Od Pomorza po Tatry. Przyjmowałam pacjentki z podlaskiego, Rzeszowa, Szczecina, Pomorza, Olsztyna – zewsząd. Przyjeżdżają i dziwią się, że są u nas traktowane normalnie – mówi dr Gizela Jagielska, wicedyrektor szpitala w Oleśnicy na Dolnym Śląsku, ginekolożka.
Statystyki zakażeń rosną, i to w sezonie, w którym do infekcji dochodzi o wiele rzadziej niż jesienią czy wiosną. Specjaliści są zgodni: nie bardzo wiemy, ile tak naprawdę mamy przypadków, a dane są na pewno niedoszacowane.
Od lipca wzrosną minimalne wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Mimo to niezadowolone są zarówno pielęgniarki, jak i lekarze, choć rządzący mówią o „historycznych podwyżkach”. A dyrektorzy publicznych placówek nie wiedzą, jak je sfinansują.
Resort zdrowia ma nadzieję, że ukraińscy lekarze i pielęgniarki uzdrowią polski system. NRL ostrzega jednak, że wykonywanie zawodu bez znajomości języka polskiego jest po prostu niebezpieczne.
Zachowajmy umiar, bo mam wrażenie, że podążamy w szaleńczym kierunku z przedwczesnymi ocenami na temat tego, kto tym razem zawinił – mówi dr Maciej Socha ze Szpitala Św. Wojciecha w Gdańsku. Żaden raport medyczny nie przywróci jednak zaufania między pacjentkami a ginekologami.
My mamy się narażać i zaharowywać, a władza nie może nawet wprowadzić regulacji, które spowodowałyby zmniejszenie naporu pacjentów, mówią. I przyznają, że coraz mniej w nich empatii i skłonności do poświęcenia dla ludzi, którzy chorują i umierają na własne życzenie.