Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Sąd dla lekarza za tabletki „dzień po”. Dlaczego taka nagonka wciąż jest w Polsce możliwa?

Kolejka do apteki Kolejka do apteki Filip Klimaszewski / Agencja Wyborcza.pl
Jarosław Górnicki odmówił wydania dokumentacji medycznej pacjentek, którym wypisał receptę na „tabletkę po”. W efekcie pod koniec sierpnia stanie przed sądem lekarskim.

Jarosław Górnicki, pediatra i alergolog, zbuntował się w 2016 r., kiedy ówczesny minister zdrowia w rządzie PiS Konstanty Radziwiłł wprowadził ograniczenia w dostępie do pigułki „dzień po”. Napisał wtedy na swojej stronie: „Ze względu na krzywdzącą kobiety decyzję ministra zdrowia w rządzie PiS wydaję recepty na antykoncepcję awaryjną EllaOne. Lek ten w Unii Europejskiej wydawany jest bez recepty”. Na drzwiach przychodni w Mysiadle, gdzie przyjmował pacjentów, powiesił też plakat z napisem: „Tak jak można zabezpieczyć się przed wstrząsem po ukłuciu pszczoły, tak samo można zabezpieczyć się przed niechcianą ciążą”.

Moim celem było powiedzieć Radziwiłłowi, że jest fanatykiem i to, co zrobił, nie jest fair wobec kobiet. I to wszystko, dalej wykonywałem swoją pracę alergologiczno-pediatryczną – mówi „Polityce” Górnicki. Swoją działalność wycenił. Na 1 zł, czyli pięćdziesiąt, sześćdziesiąt razy taniej niż w zwykłym receptomacie. Od 1,5 roku temu recepta kosztuje 10 zł, bo Górnicki postanowił część zwiększonej kwoty przekazywać organizacjom wspierającym kobiety.

Receptę otrzymuje każda, która się zgłosi. Bo Górnicki przyjął, że będzie postępował zgodnie z zasadami, które obowiązywały przed PiS. – Dwa lata Polki miały tabletkę „dzień po” w aptece bez recepty. 15-latki też miały do niej dostęp – przypomina.

Z czasem liczba wystawianych recept rosła – do kilku w tygodniu, potem do jednej dziennie. Bywało, że pacjentki pisały ze specjalnymi prośbami, by przesłał receptę możliwie najszybciej, bo w ich miasteczkach jedyna apteka zamyka się o godz. 14, a do następnej mają 30 km i nie zdążą na jedyny tego dnia autobus.

Reklama