Kiedy w styczniu w Siedlcach ratownik medyczny zginął dźgnięty nożem przez pijanego pacjenta, w mediach zawrzało; politycy prześcigali się w kondolencjach, a Ministerstwo Zdrowia obiecywało błyskawiczne zmiany. Kamizelki nożoodporne dla ratowników, szkolenia z samoobrony, kampania społeczna – to mogło brzmieć jak jakiś plan. Minęły trzy miesiące i znów doszło do tragedii. W Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie z ręki nożownika zginął lekarz – Tomasz Solecki, ceniony ortopeda. Znów rozgorzała dyskusja, jak chronić personel medyczny przed rosnącą agresją pacjentów; każdy następny dzień przynosi kolejne doniesienia o atakach na medyków. Ale kamizelek ochronnych do tej pory w stacjach pogotowia nie ma (odnaleźliśmy je w projekcie zarządzenia prezesa NFZ, nowelizującego wyposażenie karetek). Kampania społeczna resortu zdrowia ograniczyła się zaś do kilku postów w social mediach. Szpitale stanęły natomiast przed pytaniem: jak się chronić, nie zamieniając się w fortece?
Prof. Jarosław J. Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, nie owija w bawełnę: – W większości szpitali nie ma żadnej kontroli nad tym, kto wchodzi. W urzędach są skanery, w stacjach telewizyjnych też, a u nas? Wolnoamerykanka. Proponuje bramki i technologię szybkiego skanowania, która nie zirytuje odwiedzających: – Ale przestępców może odstraszyć. Nie ma idealnego rozwiązania, coś jednak trzeba zrobić – dodaje. W USA, gdzie pracował, po strzelaninie w nowojorskim szpitalu wprowadzono uzbrojoną policję i bramki. – Szpital to nie warownia, ale też nie dworzec – podkreśla.
Szpitale potrzebują więc lepszych systemów bezpieczeństwa: monitoringu, przycisków alarmowych, szkoleń z radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Jednak przekształcanie ich w klatki nie jest rozwiązaniem – potrzebujemy realnych, prewencyjnych kar dla napastników; sprawy nie mogą dalej być umarzane z powodu „niskiej szkodliwości społecznej”.