Zabójstwo lekarza w krakowskim szpitalu, pobicie pielęgniarki w Pruszkowie, atak na ratowników medycznych w Łukowie i inne podobne akty agresji skłaniają do refleksji np. takiej jak w następującym piśmie adresowanym do polityków:
„Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej domaga się mobilizacji organów państwa i stanowczej reakcji na zabójstwo lekarza w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Krakowie dokonane przez napastnika, który wtargnął do miejsca pracy Pana Doktora. W obliczu takich sytuacji, nasilających się w ostatnich miesiącach, żądamy podjęcia działań zmierzających do zapewnienia bezpieczeństwa chorym i opiekującym się nimi lekarzom. Osobom wykonującym zawód lekarza przysługuje ochrona należna funkcjonariuszom publicznym. (...) Należy wskazać, że każdy atak wycelowany w lekarzy jest zarazem atakiem na pacjentów, pozbawianych możliwości leczenia i spokojnego przebiegu hospitalizacji bez zakłóceń przyczyniających się do dalszego rozstroju zdrowia”.
Podobne apele i komentarze są powszechne, co jest zrozumiałe. Sprawa przecież dotyczy środowiska, od którego w dużej mierze zależy nasz indywidualny i zbiorowy dobrostan.
Czytaj też: „Ataki na pracowników ochrony zdrowia to codzienność”. Agresywni pacjenci do rejestru?
Pacjent niezadowolony
Tak, lekarze powinni być pod specjalną ochroną prawną i faktyczną (np. w postaci specjalnych urządzeń wykrywających narzędzia zagrażające zdrowiu i życiu), skoro ich bezpieczeństwo jest zagrożone. Powinni być chronieni przeciwko przemocy fizycznej i słownej (oba rodzaje są przestępstwami) zarówno w miejscu pracy, jak i poza nim. Niemniej trudno zaprojektować i zrealizować stosowny system ochrony działający ze stuprocentową efektywnością.
Dane, nie tylko z Polski (por. A. Gałęska-Śliwka, „Analiza zjawiska agresji w ochronie zdrowia”), są alarmujące. Badania wykazują, że 70–99 proc. personelu medycznego doświadcza agresji ze strony pacjentów, głównie słownej, w postaci wyzwisk, szantażu, lekceważących sformułowań itp. Można to tłumaczyć rozmaitymi czynnikami, także tzw. obiektywnymi. Ochrona zdrowia jest masowa, a to sprawia, że statystycznie wzrasta liczba niezadowolonych. Samo zdrowie jest wartością niekwestionowalną: każde niepowodzenie w tym zakresie jest boleśnie odczuwane przez osobę, którą spotyka. Proces leczenia jest mniej lub bardziej kosztowny, a to prowadzi do dodatkowych napięć.
Z drugiej strony trzeba podkreślić, że personel medyczny jest grupą zawodową o tradycyjnie wysokim prestiżu społecznym. Jeśli zatem w ostatnich czasach notujemy wzrost agresji wobec medyków ponad statystycznie zrozumiały margines, jest to powód do poważnego zaniepokojenia.
Czytaj też: Tragedia w Krakowie to krzyk o opamiętanie. Kiedy zaczniemy chronić tych, którzy nas ratują?
4,12 lekarza na mieszkańca
Jak to jest w Polsce? Opierając się na danych dostępnych w internecie, przypuszczam (wyrażam się ostrożnie, bo nie znalazłem wyraźnych porównań), że poziom agresji wobec medyków jest u nas nie mniejszy niż w innych krajach, a nawet większy. Jest to spowodowane nie tylko wyżej wskazanymi czynnikami, ale także lokalnymi.
Na pierwszym miejscu trzeba wskazać permanentny kryzys w organizacji służby zdrowia i świadczeń zdrowotnych, z którym nie potrafił sobie poradzić żaden rząd po 1989 r. Ludzie narzekają na kolejki, czas oczekiwania na wizyty i zabiegi, ceny lekarstw, biurokrację itp.
W 2021 r. w Polsce na 1 tys. mieszkańców było 4,12 lekarza. Średnia europejska to 5,49. To powód braku zaufania do profesjonalnej służby zdrowia, czego konsekwencją jest stosunkowo duży popyt na znachorów i znaczna popularność postaw antyszczepionkowych. Cudzoziemcy bawiący w Polsce i oglądający nasze telewizje są zdumieni natężeniem reklam leków, a to sugeruje, że Polacy są przekonani o „cudownej” roli rozmaitych specyfików.
Warto przypomnieć niektóre poczynania władzy w czasie pandemii, np. sławne zalecenie p. Pinkasa, ówczesnego Głównego Inspektora Sanitarnego, aby wkładać lód do majtek dla ochrony przed koronawirusem, apele p. Morawieckiego, aby seniorzy tłumnie szli do wyborów (i głosowali na p. Dudę), opóźnienia w akcji szczepień, wymuszoną przez episkopat swobodę uczestnictwa w masowych praktykach religijnych czy manipulacje z zakupem maseczek przez ówczesny resort zdrowia.
Te okoliczności sprawiły, że liczba zgonów z powodu pandemii była nadmiarowo wyższa o ok. 30 proc. Znaczy to, że ok. 60 tys. ofiar pandemii mogło ją przeżyć. Do tego dochodzi poważny kryzys demograficzny – na początku lat 2020. urodziło się w Polsce najmniej ludzi od drugiej wojny światowej. To wszystko na pewno stworzyło atmosferę generującą krytykę medycyny jako profesji (bo nie poradziła sobie z problemem), a to zawsze jest kontekstem dla agresywnych zachowań. Zasadność zarzutów jest sprawą drugorzędną.
Taki negatywny klimat
Wspomniany negatywny klimat był współtworzony i podgrzewany przez działania polityków i o motywacji politycznej. Gdy środowiska medyczne postulowały wprowadzenie edukacji zdrowotnej w szkołach, spotykało się to z krytyką ze strony konserwatystów i Kościoła, że takowe wychowanie stanowi „lewacką” promocję aborcji i tolerancję w stosunku do LGBT. Dopiero w tym roku ma ruszyć szkolny program edukacji zdrowotnej, ale nieobowiązkowy.
Niektórzy politycy prawicy otwarcie wystąpili przeciwko lekarzom, a szczególnie aktywny na tym polu był p. Ziobro. W 2007 r. wypowiedział się na temat jednego z kardiochirurgów słowami: „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”. Został za to pozwany o naruszenie dóbr osobistych i przegrał sprawę.
Rok wcześniej zmarł na serce ojciec p. Ziobry. Rodzina wytoczyła sprawę z oskarżenia prywatnego przeciwko lekarzom, która trwa już 19 lat. Nabrała tempa po wygraniu przez PiS wyborów w 2015 r. Jej szczególnie gorszącym aspektem stały się zmiany w prawie umożliwiające prokuratorom przystąpienie do sprawy, a także represje wobec sędziów orzekających wbrew oczekiwaniom p. Ziobry i jego familii.
Całkiem niedawno p. Braun werbalnie i fizycznie zaatakował ginekolożkę ze szpitala w Oleśnicy, która dokonała legalnej aborcji w dziewiątym miesiącu ciąży. Tego typu działania nie spotykały się z reakcją władz, były popierane, a przynajmniej tolerowane przez część publicystyki. Nie ma też wątpliwości, że restrykcyjne prawo aborcyjne walnie przyczyniło się do rozpowszechnienia agresji wobec medyków.
Nie jest to zresztą jedyna grupa społeczna będąca obiektem niewybrednych ataków. Podlegają im prawnicy, w szczególności sędziowie i adwokaci obwiniani o opóźnianie toku spraw. Faktem jest, że średni czas oczekiwania na wyrok w sądzie pierwszej instancji wynosi obecnie prawie 13 miesięcy i jest dwukrotnie wyższy niż w 2010 r. To jednak nie wina sędziów i adwokatów, ale pseudoreform pomysłu p. Ziobry. Przeciętny obywatel nie wylewa żalów na niego, ale na tych, z którymi ma styczność. Być może następni w kolejności są nauczyciele (np. za domaganie się obowiązkowego wychowania zdrowotnego w szkołach) i, by skorzystać z dawnego dowcipu, cykliści, bo, jak wiadomo, są winni wszystkiemu.
Jak odpowiedzieć na tytułowe pytanie? Nie ukrywam, że postawiłem je również w związku ze zbliżającymi się wyborami, gdyż od prezydenta powinno się oczekiwać jakiegoś działania w przedmiotowej sprawie. W tytule celowo użyłem zwrotu „ma szansę pokonać”, a nie „pokona”, ponieważ być może sprawy zaszły już za daleko.
Ktoś może powiedzieć, że wykorzystuję tragedię w krakowskim szpitalu dla propagandy politycznej. Nie jestem pionierem. Priorytet należy się p. Cieplusze, działaczowi PiS, byłemu wicewojewodzie łódzkiemu, kiedyś wiceministrowi sprawiedliwości (u boku p. Ziobry), który wykombinował, że „niestety lekarz stał się ofiarą polityki migracyjnej obecnego rządu”.
Gdy mu wytknięto absurdalność tego komentarza, napisał: „Usunąłem wpis dotyczący śmierci lekarza, ponieważ zostałem wprowadzony w błąd polegający na połączeniu tej sprawy z atakiem w Opolu, za co przepraszam. Każdy z nas czasem popełnia błędy, ale nie każdy potrafi się do nich przyznać”. Ciekawe, że, jak sugeruje struktura wypowiedzi p. Ciepluchy, przeprasza za usunięcie wpisu.
Czytaj też: Siedzą, ale nie wiedzą. Cyba i inni: osób z demencją za kratkami będzie coraz więcej
Nie bać Tuska
Nie twierdzę, że klimat sprzyjający agresji wobec funkcjonariuszy publicznych jest wystarczającym powodem pojawienia się zabójstw w rodzaju tego w Krakowie. Taki przypadek może zdarzyć się w każdym społeczeństwie. Przypadek krakowski stał się jednak okazją do podjęcia problemu w sposób sformułowany przez zacytowane pismo Naczelnej Izby Lekarskiej.
Mamy 13 kandydatów startujących w wyborach, ale wedle ostatnich sondaży elekcja nie rozstrzygnie się w pierwszej turze, a w drugiej, do której wejdą p. Nawrocki i p. Trzaskowski. Z tego powodu można pominąć resztę pretendentów. Tedy pytamy, który z dwójki rywalizującej w dogrywce ma większą szansę pokonać agresję w polskim życiu publicznym lub, mówiąc ostrożniej, przynajmniej przyczynić się do jej osłabienia.
Proponuję skorzystać z wypowiedzi p. Sobali, publicysty Republiki, stacji wyjątkowo energicznie promującej p. Nawrockiego i zwalczającej p. Tuska i p. Trzaskowskiego jako zdeklarowanych agentów niemiecko-ruskich. Pierwszy został określony przez p. Sobalę mianem „chyży rój”. Twórca tej metafory tak wyjaśnił jej sens: „Ja się zastanawiałem nad tym bardzo długo w gronie kolegów prawników i nie tylko. Zaraz po tym, jak Donald Tusk zapowiedział, że wraca do polskiej polityki, to było kilka lat temu, jak ja mam o nim opowiadać. Spośród tych wszystkich określeń, jakie przychodziły mi do głowy, większość do publicznego użycia się nie nadaje, z różnych powodów. Uzgodniliśmy, że jedynym, którego będę mógł używać, jest właśnie to: chyży rój. Ja się bardzo martwię, żebym się nie przejęzyczył, bo to jest bardzo śliskie i łatwe. (...) Ta gra słów jest ryzykowna”.
Nie twierdzę, że język politycznych adwersarzy obozu p. Nawrockiego jest wzorem kurtuazji, ale nawet osławione osiem gwiazdek nie jest tak spersonalizowane jak gra półsłówek w wydaniu p. Sobali i jej rozszerzony wariant w postaci „nie bać Tuska”. W samej rzeczy program tzw. obywatelskiego kandydata na prezydenta RP jest niczym innym, tylko kontynuacją poczynań tzw. dobrej zmiany, które od dawna generują agresję w Polsce. Nic dziwnego, skoro, by powtórzyć, p. Nawrocki sam o sobie powiedział: „Jestem decyzją Jarosława Kaczyńskiego”. Podaj dalej.