Związek Powiatów Polskich proponuje nałożenie ustawowych limitów na zarobki lekarzy, obecnie wynoszące nierzadko nawet 70–80 tys. zł miesięcznie – co rujnuje finanse szpitali powiatowych, które płacą najhojniej. Ograniczenia zarobków „kominiarzy” domagają się też pielęgniarki. Według danych Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji grupa ok. 430 specjalistów na kontraktach wystawia miesięczne faktury nawet na kwoty od 100 tys. do 300 tys. zł. Jednocześnie szpitale powiatowe, które są w najgorszej sytuacji, toną w długach, a kolejki do leczenia są coraz dłuższe. Po co więc szpitale aż tyle płacą „kominiarzom”? Bo same też na tym zarabiają.
Szpital może liczyć na dobry kontrakt z NFZ, jeśli ma do dyspozycji kardiologów, chirurgów, neurologów czy okulistów, a więc specjalistów, których brakuje najbardziej, a świadczenia, które wykonują, są dobrze wycenione. Lekarze wiedzą, że wypisując fakturę na 100 tys. zł, gwarantują szpitalowi przychód dziesięciokrotnie wyższy. Więc im bardziej specjalistów brak, tym śmielsze są żądania „kominiarzy”. O wyższe kontrakty nie walczą indywidualnie, ale całymi zespołami. Jeśli dyrektor szpitala ich apetytów nie zaspokoi, udadzą się do konkurencji, a „skąpy” straci kontrakt z NFZ, bo cały oddział trzeba będzie zamknąć.
Gdyby jednak ustawowo wprowadzono limity zarobków w publicznych placówkach, mielibyśmy jeszcze większy problem. Specjaliści mogliby nie chcieć wykonywać podobnej liczby zabiegów, ale za mniejsze pieniądze, kolejki byłyby więc dłuższe. Pulę intratnych procedur mogłyby zwiększyć placówki prywatne, co faktycznie oznaczałoby prywatyzację części publicznego lecznictwa. Specjalistów od tego by jednak nie przybyło.
Ostatnie lata sprowadzały się do dosypywania pieniędzy do publicznej opieki, a i tak przecież brakuje ich coraz bardziej.