Pokojową transformację od dyktatury do demokracji wielu ludzi chętnie nazywa niedokończoną. Jako jeden z argumentów można usłyszeć, że wojsko wprawdzie formalnie oddało władzę, ale faktycznie nadal posiada jej zbyt wiele. Opodatkowano na przykład kopalnie miedzi, które część swoich zysków muszą odprowadzać na utrzymanie armii. Bez zgody wojska nie przeprowadzi się żadnej zmiany w uchwalonej jeszcze za dyktatury konstytucji, albowiem senat, zdominowany przez mundurowych, jest w stanie zablokować cały proces legislacyjny, co właśnie pokazał po aresztowaniu generała. A więc także rozliczenie się z minionym okresem i ukaranie winnych. Na to dzisiejsze Chile najwyraźniej nie ma ochoty. Tak jak nie ma jej na stawianie pomników. W całym kraju nie ma żadnego postumentu generała, choć są tablice upamiętniające śmierć jego ochroniarzy podczas zamachu, z którego sam dyktator wyszedł cało.
Sam Pinochet jeszcze przed wyjazdem z kraju, mając świadomość niezręczności sytuacji, podczas oficjalnych wizyt wysoko postawionych gości zagranicznych, dyplomatycznie chorował i pozostawał w domu.
Reformy pod lufą
Chilijczycy od lat robią wszystko, aby świat mniej interesował się osobą Pinocheta, zaś bardziej sukcesami ich gospodarki. Bo z pewnością to one są przyczyną, dla której jednoznaczna ocena okresu dyktatury nie wydaje się możliwa. Tym położonym na końcu świata krajem coraz bardziej zaczynają interesować się Polacy. Powodem jest przeprowadzona w Chile przed osiemnastu laty radykalna reforma systemu emerytalnego, z której doświadczeń korzystało potem wiele innych krajów, a teraz - także my. Zainteresowanie jest obustronne. Co najmniej dwa tamtejsze powszechne towarzystwa emerytalne przymierzają się do zainwestowania w nasze instytucje zarządzające funduszami emerytalnymi.