Archiwum Polityki

Szansa na ferment

Chcę każdemu odwiedzającemu Teatr Polski we Wrocławiu stworzyć wrażenie, że jest wyjątkowym i najważniejszym naszym gościem. Tak jest na świecie. Pokazywali mi teatr na Manhattanie: cztery bary, klimatyzacje, fotele odsunięte jak przed telewizorem, żeby widz nie dotykał się łokciem z sąsiadem. A na zapleczu: jedna klitka - garderoba dla gwiazdy, reszta przebiera się na korytarzu. Brud, nieporządek. To widz ma mieć u mnie komfort - tłumaczył mi właściciel teatru.

Kim jest dzisiaj dyrektor teatru?

Technokratą, czyli kimś, kto zarządza sztuką. Administratorem z wyobraźnią. Przedstawicielem pracodawcy o niejasnym statusie prawnym i ekonomicznym, trochę poetą, trochę księgowym. Z nieograniczoną odpowiedzialnością i ograniczonymi kompetencjami. Bywa miłośnikiem przyrody.

W 1989 r. objął pan dyrekcję Teatru Polskiego we Wrocławiu. Co się przez te dziewięć lat zmieniło w teatrze?

Po pierwsze - zmieniła się polityka kulturalna państwa wobec teatrów: z roku na rok jest coraz mniej pieniędzy. Po drugie - nikt nam niczego nie każe. Wystawiamy to, co chcemy i bierzemy za to pełną odpowiedzialność. Stąd też zmniejszył się zasadniczo margines błędu repertuarowego. Kilka nieudanych sztuk w sezonie to najczęściej klapa ekonomiczna teatru. Po trzecie - nowe zjawisko: teatry zadłużone wobec Skarbu Państwa. Po czwarte - dwa systemy gwiazdorskie wśród artystów: artystyczny i ekonomiczny. Pierwszy nie zawsze pokrywa się z drugim... to zjawisko bardziej jest widoczne w okolicach filmu. Po piąte...

Zmieniła się też publiczność. Czy dyrektorzy teatrów śledzą te zmiany?

Powinniśmy o rynku publiczności wiedzieć więcej, niż wiemy. Posługujemy się najczęściej intuicją. Zawodowy marketing jest bardzo kosztowny. Podejrzewam, że nikt nie ma na to pieniędzy.

Może to nie pieniędzy na teatry jest za mało, tylko teatrów za dużo?

Z pewnością za dużo jest teatrów funkcjonujących w tym samym systemie organizacyjnym. Kiedy mówię ludziom teatru z Ameryki czy Anglii, że u nas rząd utrzymuje 120 teatrów o tym samym modelu, to słyszę: jesteście strasznie bogaci. No tak, tylko że każda scena z tej imponującej liczby cierpi biedę. A za chwilę te niedoinwestowane, deficytowe placówki zostaną wypchnięte w objęcia samorządów i rząd umyje ręce: myśmy już zrobili, co mogliśmy, teraz wy się męczcie.

Polityka 5.1999 (2178) z dnia 30.01.1999; Społeczeństwo; s. 72
Reklama