Nie jestem w tym osamotniony, ta choroba towarzyszy od dawna milionom Polaków. Może właśnie dlatego nie mamy prawa narzekać, bo ciągle obchodzi nas coś więcej niż tylko osobisty los. Nasz egoizm jest straszny, lecz jednak trudno przypuścić, by w Warszawie czy Poznaniu zdarzyła się historia tak wstrząsająca, jak wypadek w Hamburgu sprzed kilku tygodni. W Boże Narodzenie roku 1996 zmarł u siebie w mieszkaniu samotny, młody mężczyzna. Przez okna jego pokoju widoczna była z ulicy ładnie ubrana choinka, a na niej kolorowe lampki, które gasły i zapalały się, gasły i zapalały...
Trwało to niemal dokładnie przez dwa lata i nikogo nie zainteresowało, dlaczego ta choinka stoi sobie w oknie mieszkania w kwietniu, lipcu, październiku. Rodzina zmarłego płaciła jego rachunki za czynsz i elektryczność. Ludzie ci przypuszczali, że krewny wyjechał za granicę, a stosunki między nimi od dawna były dość oschłe. Sąsiedzi zastanawiali się początkowo, co w pobliżu mieszkania tak okropnie cuchnie, ale niebawem przykry zapach się ulotnił. Po dwóch latach przypadkowo odnaleziono zwłoki na kanapie. Choinka przetrwałaby zapewne dużo dłużej, bo lampki były solidnie, po niemiecku wykonane. Żadna się nie przepaliła.
Hamburg przeżył kilka dni osłupienia. Prasa debatowała na temat anonimowości ludzkich losów, bezduszności władz komunalnych i egoizmu sąsiadów w wielkim bloku osiedlowym. Potem wszystko wróciło do zwyczajności. I może dzisiaj już znowu ktoś tam umarł cicho, samotnie i tak bardzo niehigienicznie.
Trudno mi osądzić, czy takie zdarzenie jest u nas mało prawdopodobne z przyczyny międzyludzkiej solidarności, czy raczej z powodu skłonności do plotkarstwa, wścibstwa i rozmaitych zawiści, które skłaniają bliźnich, by innym zaglądali przez okno, a nawet do garnka. Per saldo jednak to się chyba opłaca, bo coś jeszcze w duszach polskich gra.