Ocalan przegrał kilkumiesięczną walkę o azyl w Europie i trybunę, skąd mógłby nagłośnić walkę swej organizacji oraz narodu, ale o ironio, tureckie więzienie może dać mu to, o co się bezskutecznie starał - mównicę dostrzeganą na całym świecie. Co więcej, nawet dla tych, których odpychał swymi metodami, może stać się męczennikiem. Wszystko w rękach Turków.
Dla przeciętnego Turka Ocalan to "bebek katili" - morderca dzieci, "wampir" odpowiedzialny za śmierć ponad 30 tys. ludzi w wojnie domowej. Jeden z amerykańskich dziennikarzy napisał, że wśród niezliczonych nieszczęść, jakie dotknęły Kurdów - najliczniejszy na świecie naród bez własnego państwa - być może największe jest to, że symbolem i przywódcą jego walki stał się ten 50-letni dziś admirator Stalina. U jego boku nie ma dzisiaj praktycznie nikogo spośród towarzyszy broni, którzy w 1978 r. zakładali PKK i sześć lat później rozpoczęli walkę zbrojną. Zabijał każdego, kto mu się przeciwstawił, szczęśliwcom udało się uciec do Europy.
Wieści o jego aresztowaniu sprawiły, że miasta nad Bosforem wypełniły się tańczącymi z radości ludźmi, rodziny poległych żołnierzy płakały ze szczęścia nad grobami bliskich. Z kolei na ulice europejskich metropolii wylały się tłumy rozjuszonych Kurdów, zjednoczonych jak rzadko informacją o porwaniu i zwłaszcza powtarzanymi w nieskończoność przez turecką telewizję obrazami skutego Ocalana, z zawiązanymi oczami, upokorzonego i bezradnego, obok którego zamaskowani tureccy komandosi w geście triumfu "przybijają sobie piątki".
Wszystko zaczęło się ubiegłego września, gdy w Waszyngtonie Amerykanie doprowadzili do rozejmu między dwoma zwaśnionymi frakcjami irackich Kurdów (spośród wszystkich 24 mln stanowią oni drugą po mieszkających w Turcji rodakach grupę, przeważają zaś liczebnie nad Kurdami mieszkającymi w Iranie i Syrii).